Pamiętam, jak pierwszy raz zawitaliśmy w Rzymie z przyjaciółmi, podczas jednodniowej wycieczki w trakcie rejsu po Morzu Śródziemnym. Była to nieudolna próba pobieżnego zaliczenia znanych atrakcji i zrobienia sobie z nimi zdjęć. Poza gonitwą, praktycznie nic nie pamiętam z tego wyjazdu… Żadnego konkretnego wspomnienia, zachwytu, poczucia jakiegokolwiek klimatu miasta… Bo jak można w jeden dzień ogarnąć Caput Mundi (Wieczne Miasto), w którym to jest zawarta właściwie cała
Costiera Amalfitana… Tak romantycznie po włosku brzmi nazwa jednego z najdroższych miejsc we Włoszech i jednego z najpiękniejszych wybrzeży w Europie. Miałem okazję odwiedzić je na tydzień przed Wielkanocą, szczęśliwie jeszcze przed tłumem turystów, który zalewa to wybrzeże każdego roku latem. Po Mediolanie, Ligurii, Rzymie, Wenecji i Bolonii, Półwysep Sorentyński był moją kolejną odsłoną Włoch. Pokonując zakręt za zakrętem tej niezwykłej drogi, znów przekonałem




