
Kawiarnia w Hanoi. Siedziałem na zewnętrznym tarasie willi rodem z Barcelony Gaudiego, smakując filiżankę tradycyjnej, wietnamskiej kawy z jajkiem. Do przyjazdu do Wietnamu nie kojarzyłem jakoś tego kraju z kawą, a ta którą piłem była przepyszna! Podczas swojej pierwszej podróży do Wietnamu oprócz próbowania lokalnych smaków, miałem przede wszystkim okazję zobaczyć cztery najbardziej znane miejsca w kraju i porównać swoje wyobrażenia o Wietnamie z rzeczywistością. Od pływania łodzią po Delcie Mekongu, przez zgiełk ulic pełnych skuterów w Sajgonie, po setki wysepek w Zatoce Ha Long i długie spacery ulicami Hanoi. Różne smaki, wiele doświadczeń, a przede wszystkim kilka refleksji, po 11 latach powrotu na Półwysep Indochiński - od mojej ostatniej tutaj wizyty.
Pływając po Delcie Mekongu
Swoją wizytę w Wietnamie zacząłem od rejsów pomiędzy licznymi odnogami jednej z największych azjatyckich rzek, która uchodzi do morza właśnie w tym kraju. Pobyt tutaj był dla mnie „najbardziej wietnamskim doświadczeniem” i najbliższy mojemu wyobrażeniu o tym kraju. Zresztą całe Indochiny rzekami stoją i życie na wodzie to typowy obraz tej części świata. Od setek lat mieszkający tutaj ludzie nauczyli się żyć w symbiozie z wodami Mekongu i ich życie uzależnione jest od „kaprysów” tej rzeki.
Widziałem to mijając zagrody rzeczne, w których hoduje się ryby i owoce morza. Widziałem patrząc na domy na bambusowych lub betonowych palach, zawieszone nad wodami rzeki, których przetrwanie uzależnione jest od wysokości jej pływów. Widziałem też podczas mijania łodzi i barek, załadowanych po brzegi. Owoce, warzywa, ryż, wyroby kokosowe, naczynia, meble, rękodzieło, motorki, transport ludzi i zwierząt – wszystko odbywa się na rzece. A najlepsze wrażenia są podczas udziału w porannym targu, kiedy to z łodzi na łódź, z ręki do ręki, podawane są różnego rodzaju towary.
Żeby w pełni tego wszystkiego doświadczyć, dobrze jest tutaj spędzić kilka dni, korzystając z noclegu w tzw. „homestay” – czyli lokalnej agroturystce. Możliwości jest sporo – od noclegu na barce, przez proste domki dla turystów z plecakami, po bardziej komfortowe, butikowe hotele. Wschody i zachody słońca nad rzeką, szum przepływających łodzi, smaczna i świeża, lokalna kuchnia. Doświadczyłem i Wam też polecam.
Brązowe wody Mekongu, zieleń pół ryżowych, palmy kokosowe, kwiaty, blaszane, proste domy, lub lepsze murowane i kolorowe, no i niestety trochę śmieci. Szerokie odnogi głównych nurtów rzeki i setki, węższych kanałów oraz niepoliczalna liczba łodzi. Tak.., to zdecydowanie klimat Wietnamu…
Próbując przejść przez drogę w Sajgonie
Kiedy stoisz na ulicy w Sajgonie, patrzysz na mnogość skuterów i próbujesz przejść przez drogę (nawet na pasach), zaczynasz rozumieć co znaczy stwierdzenie „Ale Sajgon!”. Samo powiedzenie wywodzi się z czasów zakończenia amerykańskiej wojny w Wietnamie, ogromu zniszczeń miasta i chaosu jaki tu panował, podczas ewakuacji Amerykanów i Wietnamczyków helikopterami z dachu ambasady USA. Dziś jednak stwierdzenie to można podpiąć pod panujący na drodze ruch, który dla Europejczyka wydaje się być chaosem – czyli przysłowiowym „Sajgonem”.
Ale poza wrażeniem chaosu na drodze (wbrew pozorom ruch dobrze tutaj funkcjonuje), to Sajgon – a właściwie Ho Chi Minh (od lipca 1976 r.), niewiele różni się od europejskich miast. To było chyba moje największe zaskoczenie podczas pierwszej wizyty w Wietnamie, że miasto jest czyste, pełne nowoczesnych wieżowców, eleganckich witryn i markowych sklepów. No i do tego ta piękna, kolonialna architektura. To ostatnie to zasługa Francuzów, którzy pozostawili po sobie sporo ładnej zabudowy i Bánh mi – czyli najsłynniejszą, wietnamską kanapkę. To taka „fuzja” paryskiej bułeczki z azjatyckimi smakami (pasztet z wątróbki, świeże oraz marynowane w occie warzywa, czasem kurczak, czasem z dodatkiem chili). Chrupiąca i smaczna!
Centrum miasta jest pełne szerokich bulwarów, parków i skwerów zieleni oraz XIX wiecznej, francuskiej architektury. Choćby gmach poczty głównej (mnóstwo pięknych pocztówek z całego Wietnamu!), katedra Notre Dame (niestety od lat cała w rusztowaniach), ratusz miejski (kapitalna fasada!), czy budynek tutejszej opery. Do tego ulice z eleganckimi witrynami i markowymi sklepami, jak Louis Vuitton, Hermés, Chanel, Dior, Gucci, Cartier, i wiele innych. Nic dziwnego, że Ho Chi Minh nazywane jest „Paryżem Wschodu”. Gdyby nie azjatyckie rysy twarzy mieszkańców i wietnamskie nazwy, w życiu bym nie pomyślał, że jestem poza Europą. Ho Chi Minh po Singapurze i Kuala Lumpur, to chyba najbardziej poukładane miasto jakie do tej pory widziałem w dalekiej Azji. Ktoś może powiedzieć, że mało wietnamskie – ale mi się podoba.
W mieście byłem krótko i widziałem głównie jego centrum. Zdaję sobie sprawę, że ta 10 milionowa metropolia ma w innych dzielnicach swoje bardziej azjatyckie i chaotyczne oblicze, ale póki co nie miałem okazji tego zobaczyć. Ale przysłowiowy „sajgon” widziałem w nocy na ulicy Bùi Viên, nazywanej też „Wallking Street”. Mnóstwo klubów i pubów z niemiłosiernie głośną muzyką i skąpo odzianymi dziewczynami, zachęcającymi przechodniów do wejścia. Widziałem już gorsze rzeczy w Tajlandii i nie zaskoczyło mnie to jakoś szczególnie. Niemniej jednak pobyt tutaj dłuższy niż półgodziny – zdecydowanie szkodzi zdrowiu… Dlatego zachodzę w głowę, co robią tutaj młode kobiety z niemowlętami i dziećmi w wieku przedszkolnym...
Ciszej ale też podejrzanie jest w dzielnicy japońskiej (Japanese Corner). W Japonii jeszcze nie byłem i liczyłem na muśnięcie nieco tamtejszej kultury. A tu niespodzianka w postaci barów i salonów pseudo masażu, do których zapraszają uśmiechnięte, ubrane na biało dziewczyny… Ho Chi Minh ma zdecydowanie więcej innych, ciekawszych atrakcji – choćby tematy związane z wojną z Amerykanami. Ale na to wszystko potrzeba znacznie więcej czasu – a tego niestety tutaj nie miałem, „smakując” tylko główne atrakcje kraju. Chętnie zatem tu wrócę, bo miasto zrobiło na mnie dobre wrażenie i mam jego niedosyt…
Pływając pośród setek wysp Zatoki Ha Long
Blisko 2000 wapiennych wysepek rozsianych po morzu niczym perłowy naszyjnik Zatoki Ha Long, to przyrodniczy fenomen i charakterystyczna pocztówka z Wietnamu. Miejsce jest przepiękne o każdej porze roku (najlepiej kwiecień-maj i wrzesień-październik). Nawet mglisty dzień nadaje zatoce swoistego mistycyzmu, kiedy to w trakcie rejsu zza delikatnej zasłony mgły, wyłaniają się przed nami kolejne skały…
Jest to zdecydowanie jedna z największych atrakcji Wietnamu o światowej randze, która przyciąga tysiące turystów. I Wietnam, który stawia mocno na turystykę, bardzo wykorzystuje posiadanie takiej atrakcji. Aż za bardzo… Nic mnie tak negatywnie nie zaskoczyło w tym kraju, jak „infrastruktura towarzysząca” Zatoce Ha Long. Patrząc z poziomu rejsu od zatoki w stronę wybrzeża stałego lądu, ogląda się szpetną panoramę na blokowiska, który to widok kompletnie nie pasuje do czaru wysepek w słynnej zatoce. Ogromny port dla dużych statków pasażerskich i oczywiście dziesiątki łodzi do obsługi grup turystycznych. Tankowce, kontenerowce i mało estetyczne kutry rybackie i turystyczne łodzie. Dodatkowo zbudowane niby luksusowe osiedla – mariny dla bogatych, też jakoś nie bardzo tutaj pasujące. W okolicznych miejscowościach postawione (i ciągle dobudowywane) na szybko hotele, których nie tylko wygląd ale i standard jest kiepski, bo budowane są bez namysłu i z użyciem tanich materiałów, co widać w sypiących się fasadach i wnętrzach. Wszystko to przypomina mi takie nieudane połączenie „Dubajo-Miami-Vegas”, które ma zabawić hordy przybywających tutaj turystów.
Jadąc tutaj nie liczyłem na tradycyjne dżonki z rozłożystymi wachlarzami na bambusowym stelażu, jakie maluje się na obrazach z Wietnamu. Świat idzie do przodu i tradycyjne podróżnicze symbole, odeszły już w zapomnienie… Ale takiego pseudo rozwoju i komercji to się nie spodziewałem… Lokalni biznesmeni nieudolnie skopiowali pomysły z zachodniego świata i moim zdaniem - wyszło to fatalnie… Poza tym czy tak piękne miejsce naprawdę potrzebuje dodatkowego zaplecza w postaci karaoke barów i salonów masażu pełnych prostytutek, sklepów przepełnionych plastikową tandetą i łatwo dostępnego alkoholu? I potem te wszystkie opakowania i butelki lądują w morzu i region od lat boryka się z problem zanieczyszczenia wód zatoki… Czy ludzie są naprawdę tak prości i mają tak niskie potrzeby?... I jeszcze te wrzeszczące małe łódki między skałami „hura!, ha ha!, enjoy!” – jakby nie można było w spokoju kontemplować unikatowego piękna, które natura tworzyła przez miliony lat…
Na miejscu działa „turystyczna mafia” oferująca ustandaryzowane, turystyczne pakiety. Jeśli będziecie tutaj sami, a nie z biurem podróży, to starajcie się unikać najtańszych wycieczek, bo z reguły idzie za tym niska jakość… Dobrze jest wybrać program na 2/3 dni z noclegiem na łodzi, wschodami i zachodami słońca w zatoce, czy wliczone w cenę wycieczkę pływanie kajakami. Unikajcie natomiast imprezowych łódek i napiętych, kilku godzinnych wycieczek, przepełnionych międzynarodową grupą – bo traci na tym klimat natury tego niezwykłego miejsca…
Przemierzając dziesiątki ulic Hanoi
Na koniec stolica Wietnamu, która zaryzykuje stwierdzenie – skradła chyba moje serce… Dlatego też poświęcam jej osobny wpis – Spacerem po Hanoi. Miasto podobnie jak Ho Chi Minh zaskoczyło mnie rozmachem i względną czystością w centrum. Ale ma tą przewagę nad Sajgonem, że jest bardziej lokalne i więcej tutaj Azji niż Europy.
Zarówno za dnia jak i w nocy bardzo przyjemnie spaceruje się uliczkami Starego Kwartału, pełnymi ulicznego jedzenia. Ulice te często mają ciekawe fasady, które kryją lokalne sklepiki, a czasem eleganckie galerie i butiki. Jest też tutaj trochę kolonialnej zabudowy: choćby ładny budynek Opery, chyba jeszcze ładniejszy Pałac Prezydencki, czy wyglądająca trochę jak z horroru, ale przez to intrygująca - fasada katedry św. Józefa.
W Hanoi zdecydowanie najwięcej znalazłem różnego rodzaju azjatyckich świątyń, których to brakowało mi podczas całej podróży. Niektóre z nich są wyeksponowane i łatwe do znalezienia jak Ngoc Són (na jeziorze z uroczym mostkiem), czy najpiękniejsza w mieście Świątynia Literatury. Natomiast wiele innych jest ukrytych pośród licznych uliczek miasta np. Bach Ma.
Niewątpliwie jedną z największych atrakcji stolicy jest przejeżdżający kilka razy dziennie pociąg przez ulicę pełną barów i restauracji! Robi to ogromne wrażenie i wygląda pięknie zwłaszcza w nocy, kiedy lokale mienią się kolorami świateł… Hanoi jest bardzo klimatyczne i więcej o nim znajdziecie w osobnej relacji. Warto tutaj zostać trochę dłużej i nie traktować miasta tylko jako bazy wypadowej do zwiedzania Zatoki Ha Long, czy północy Wietnamu.
Podczas mojej pierwszej podróży po Wietnamie odwiedziłem najbardziej znane miejsca w kraju, smakując każde po trochę. Próbowałem też lokalnych smaków i z tych degustacji Wietnam smakuje mi jaśminową herbatą, dobrą kawą ze skondensowanym mlekiem kokosowym, klasyczną zupą Pho i słodkimi, delikatnie doprawionymi daniami z ryżu. A jeśli chodzi o „smak kraju” ogólnie, to Wietnam jest miejscem bardzo przyjaznych, uśmiechniętych i (co ważne) nie natarczywych ludzi. Krajem który fajnie łączy klimat dalekiej Azji z wygodami współczesnego świata, choć w niektórych miejscach te wygody niepotrzebne niszczą autentyczność kraju… Orientalne i gustowne sklepy, trochę „sajgonu” na ulicach, wszechobecne, szpiczaste kapelusze i delikatnie odczuwalna nuta socjalizmu, który na szczęście nie razi w oczy i nie psuje pozytywnej opinii na temat kraju. Jest tutaj wiele do zobaczenia i poznania, dlatego z przyjemnością powrócę…
GARŚĆ PORAD:
- Kraj polecam zwiedzić najlepiej na dwa razy: północ od września do listopada, a południe od kwietnia do grudnia. Unikniecie wtedy pory deszczowej na południu i doświadczycie pocztówkowych widoków na północy.
- Najtańsze bilety z Polski i najlepsze bazy wypadowe to oczywiście Hanoi i Sajgon. Miasta mają bardzo dobrze rozwinięte lotniska i transport. Łaciński alfabet zdecydowanie ułatwia podróżowanie na miejscu.
- Do poruszania między miastami najlepsze będą autobusy, które oferuje wielu przewoźników. W tym tzw. sleepery z kuszetkami zamiast regularnych siedzeń. Na dłuższe trasy najwygodniejsze będą lokalne przeloty.
- Hotele są przyjemne i tanie. Warto szukać okazji w gustownych obiektach z klimatem i lokalnych agroturystykach.
- Jedzenie jest smaczne, tanie i nie tak ostre jak np. w Tajlandii. Każdy coś dla siebie znajdzie!
- Jest bezpiecznie. Ludzi są bardzo mili i nie natarczywi. Wspomnienie Wietnamczyków to jedno z najmilszych doświadczeń podroży do tego kraju.
- Wbrew „sajgonowi” na ulicach, śmiało przechodźcie, bo Was wyminą. No i przejedźcie się z lokalnym na motorku, co zostanie Wam na pewno w pamięci!

