Addis Abeba, obok Bandar Seri Begawan (Brunei), Montevideo (Urugwaj), Antananarywy (Madagaskar) i jeszcze kilku innych miast, była jedną z moich ulubionych nazw stolic świata, jakich uczyłem się na pamięć w podstawówce. Kiedy więc stałem na skrzyżowaniu Tewodros z mapą w ręku, gotowy na spacer po stolicy Etiopii, czułem ogromną satysfakcję z realizacji dziecięcego marzenia… Poza moim prywatnym „naj” jeśli chodzi o nazwę, Addias Abeba jest też jedną z najludniejszych (5 mln) i jedną z najwyżej położonych stolic na świecie (między 2300 – 2600 m n.p.m.). Ruszając więc na zwiedzanie miasta, miałem jeszcze ochotę na inne „naj” i tak też się stało, tylko w nie do końca pozytywnym tego słowa znaczeniu…
Niedziela. Siedzę na ławce przy Katedrze św. Jerzego i patrzę na Etiopczyków chodzących dookoła kościoła. Świątynia ma kształt ośmioboku, a wierni stoją na różnych jej rogach lub przy drzwiach, całując mury i klękając, modlą się w swoich sprawach. Po chwili widzę procesję pogrzebową, okrążającą kościół. Trumnę owiniętą w barwy narodowe kraju (żółty, zielony i czerwony) niosą mężczyźni. Za nimi ubrane w czarne chusty i narzuty kobiety, płaczą dość ostentacyjnie. Dalej rodzina i znajomi zmarłego. Korowód przystaje na rogach świątyni, oddaje pokłony i po chwili się oddala. Wychodzę na miasto mijając sprzedawców krzyży, wisiorków i innych dewocjonaliów. Etiopczycy są bardzo religijni.
Idę ulicą Churchilla, realizując wcześniej zaplanowaną trasę. Zorientować się w mieście nie jest łatwo, bo ulice zwykle nie są oznaczone, albo opisane niezrozumiałym dla Europejczyka językiem amharskim (język urzędowy Etiopii). Do tego miasto jest w ciągłej przebudowie, wszystko tu się zmienia, za czym nie nadążają mapy i przewodniki. Mimo to kiedy zaczepiają mnie lokalni pseudo – przewodnicy, oferując pomoc i „darmowe” pokazanie czegoś, za każdym razem odmawiam. Aż spotykam Kebede i daje się namówić na wspólny spacer. Twierdzi on, że pokaże mi najciekawszą część miasta (jak się później okazało miał rację…), po koleżeńsku i zupełnie za darmo. Wyjaśniam mu, że podróżuję po wielu krajach świata, znam „system”i nie lubię, jak ktoś mnie oszukuje i niech dobrze się nad tym zastanowi… Po trzykrotnym zapewnieniu przez niego, że pieniądze go nie interesują, że jest ciekawy Europy i mojego kraju, ruszamy dalej razem w stronę bazaru dla lokalnych mieszkańców. Po drodze pytam go o życie w stolicy, pracę i zarobki. „To zależy od tego czy masz pracę państwową czy prywatne zatrudnienie” – mówi Kebede. Miesięczna płaca zaczyna się od 3000 birr (1o birr to ok 1,2 zł, czyli przy tej płacy ok. 370 zł ). Mając większe doświadczenie zarabiasz więcej 6 – 7 tys. birr. Taksówkarz dziennie zarabia ok. 200 birr. Dobrze jest być prawnikiem, albo zwykłym oszustem kombinującym na dużą skalę i zarabiającym krocie. „Każdy sobie jakoś radzi” – mówi. I faktycznie, kiedy idziemy ulicami miasta wielu handluje czymkolwiek, dzieciaki sprzedają gumy do żucia, chusteczki higieniczne, albo stoją z wagą na ulicy i krzyczą „one birr! one birr!”. Inne czyszczą buty za 10 birr. Czyszczenie butów jest tu bardzo popularne. Stawia się nogę na drewnianej podkładce, pucybut najpierw dokładnie myje but, wyciera go i w zależności od rodzaju obuwia pastuje. Robotę wykonują z wielką starannością. Nie starcza to na długo, bo ulice są pełne kurzu…
Wchodzimy na bazar. Nie jest to jakieś konkretne miejsce, a zespół ulic w okolicach meczetu Anwa w zachodniej części miasta. Na poszczególnych ulicach i placach można kupić dosłownie wszystko: warzywa i owoce, ciuchy i buty, przestarzałą elektronikę z kasetami magnetofonowymi na czele, totalnie zużyty sprzęt i wyposażenie domu i oczywiście chat… To tutejsza używka, uprawiana na szeroką skalę. Legalna, choć WHO uważa roślinę za narkotyk. Żucie liści pobudza, rozwesela i tłumi uczucie głodu. Żują to wszyscy – nawet dzieci. Dlatego nie wolno im dawać pieniędzy, bo zamiast jedzenia kupią sobie chat. Wszystkie te towary rozrzucone są po ulicach. Dookoła jest totalny bałagan, brud i kurz, tony foliówek i innych śmieci oraz sami lokalni, bo „biały” raczej nie odnalazłby się na takich zakupach:
„A jak z bezpieczeństwem Kebede?” – pytam w takim miejscu, w które trochę strach samemu się zapuszczać… „Ogólnie jest ok” – mówi. „Zabójstwa zdarzają się rzadko, napady z nożem czy pobicia też. Ale plagą są kradzieże. Musisz mieć oczy dookoła głowy. Złodzieje z reguły działają w parach. Jeden na przykład idąc przed tobą, gwałtownie się zatrzymuje. Ty wpadasz na niego, on cię przeprasza, a w tym czasie drugi z tyłu okrada Ci plecak. Czasem udają, że przypadkowo kaszlą lub kichną na Ciebie. Biorą chusteczkę i sorry, sorry man, wycierają Cię, a Ty zaaferowany czyszczeniem, nie czujesz jak drugi obrabia Ci kieszenie. Uważaj też na fikcyjnych studentów, proszących o pieniądze na naukę”. Ja, to co cenne zostawiłem w hotelowym sejfie, a trochę drobnej gotówki dobrze ukryłem. Jednak to co miałem przy sobie najcenniejsze, było zupełnie na zewnątrz, wywołując wielkie zaciekawienie lokalnych… O ile praktycznie nikt nie namawiał mnie tu do zakupów, o tyle każdy patrzył na moje GoPro, dziwiąc się co takiego trzymam w ręce. Sam Kebede mówił, że pierwszy raz w życiu coś takiego widzi. Ułatwiało mi to poniekąd kamerowanie i robienie zdjęć, bo większość Etiopczyków nie lubi być fotografowana. Myślą, że zawieziesz takie zdjęcia do Europy, napiszesz artykuł o biednej Afryce i zarobisz na nich pieniądze. A inni zwyczajnie, boją się, że z pstrykniętą fotką „ukradniesz im duszę”… A tak nie do końca wiedzieli co ja z tym „kijem” robię ;) . Ale są też i tacy (zwłaszcza dzieci), którzy chętnie dają się sfotografować, wołając za tobą: ferendżi! ferendżi! (to określenie na obcokrajowca):
Kończąc wizytę na bazarze, przeszliśmy jeszcze przez coś, co dla mnie było wysypiskiem śmieci, a Kebede określił to „miejscem do recyklingu materiałów”:
Ponoć niedługo ten uliczny bazar zniknie ze stolicy, bo inwestorzy budują tu nowe centra handlowe i biura, a mieszkańców przesiedlają do domów czynszowych poza centrum. I faktycznie, jak leci się samolotem nad miastem, albo jedzie autostradą, to na obrzeżach Addis Abeby widać mnóstwo takich domów. Patrząc na ich „lepianki” z pustaków albo proste domy złożone z kawałków blachy ze wspólną łazienką dla kilku sąsiadów, to może mieszkańcom taka zmiana wyjdzie na lepsze? Tylko tam trzeba rządowe mieszkanie spłacać przez jakieś 15 lat a tu może… Żegnam się z Kebede na tym samy skrzyżowaniu, gdzie się poznaliśmy. Dużo mi pokazał i ciekawie opowiadał. Pomyślałem, że nawet dam mu coś za to, ale za nim wyszedłem z propozycją on sam zapytał o kasę. „Zaraz, zaraz” mówię do niego… „Przecież mówiłeś, że nie chcesz kasy? Ale wiesz tyle z Tobą chodziłem, no jak Ty sobie to wyobrażasz, dałbyś coś. No ale zaraz Kebede, trzy razy mnie zapewniałeś, że nie będziesz chciał kasy, a ja Ci mówiłem, że nie lubię, jak mnie się oszukuje” – odpowiadam. Wkurzyłem się na niego, bo w sumie chciałem go nagrodzić, ale okazało się, że on nie dotrzymał naszej umowy. Rozmowa przeszła z przyjacielskiej na ostrzejszy ton, zaczęło się straszenie policją i lokalnymi, ale się nie ugiąłem… Powiedziałem mu na koniec, że chciałem go nagrodzić ale, że mnie oszukał, to teraz nic nie dostanie i będzie miał nauczkę! Rzucił jakieś groźby na koniec, a ja odszedłem bo dalsza rozmowa nie miała sensu. Idąc szybkim krokiem oglądałem się tylko, czy aby nie biegnie już za mną zgraja nasłanych lokalsów…!
Miałem trochę wyrzuty sumienia, bo facet opowiedział i pokazał mi naprawdę dużo… Ale wyrzuty opuściły mnie, kiedy wszedłem do marketu i kupiłem tą samą kawę, jaką razem z pocztówkami kupiłem w sklepie pamiątkowym, do którego mnie zaprowadził, ale tu kawa była 4 razy tańsza… „Robert – Ty naiwniaku….” – pomyślałem sobie! Zatem swoją zapłatę Kebede odebrał w sklepie z pamiątkami, a ja szedłem już spokojnie. Dalej realizowałem pierwotny plan, mijając po drodze kilka historycznych pomników, stadion miejski i zamknięte, nie wiedzieć czemu, parki. Generalnie nie było tu nic ciekawego. Plątanina ulic z nijaką zabudową, czasem pseudo – nowoczesne wieżowce, częściej obskurne blokowiska i rudery. Co chwilę zaczepiany przez kolejnych „darmowych przewodników” stanowczo odmawiałem! Kiedy wychodziłem z Katedry św. Trójcy, gdzie rzekomo pochowany jest Haile Selassie (ostatni cesarz Etiopii i wybraniec Boży dla Rastafarian), usłyszałem nieopodal radosną zabawę. Kiedy podszedłem bliżej zorientowałem się, że to wesele. Niewiele udało mi się zobaczyć, ale zobaczyłem za to coś innego… W pewnym momencie jeden z weselnych gości, wystawił przed bramę wielką miskę resztek jedzenia. Od razu rzuciła się na nią grupa lokalnych żebraków, pakując pośpiesznie, ile się da do plastikowych worków. W minutę miska była pusta, a żebracy rozeszli się po ulicy wyjadając brudnymi rękami resztki, jakie zebrano im ze stołu… W tym całym bałaganie i brudzie Addis Abeby widziałem wiele ubóstwa, ale to doświadczenie było szczególnie przygnębiające…
Dzień chylił się ku końcowi. W Etiopii słońce zachodzi i wstaje szybko, a czas liczony jest inaczej niż u nas. Doba podzielona jest na 12 godzinny dzień i 12 godzinną noc. Dzień zaczyna się o 7 rano i kończy o 18:59 wieczorem. Kiedy zaczyna się noc i dla nas jest np. godzina 20:00, to dla nich jest 2 godzina nocy. 23 to 5 godzina nocy itd. do 6:59 rano, kiedy znów wstanie dzień i nie będzie 7 rano, tylko 1 godzina dnia :) . Kiedy więc nastała 1 godzina nocy (19:00), na ulicach pojawiło się jakby więcej pięknych kobiet… Szukając taksówki na powrót do hotelu, mijałem ich sporo ustawionych wzdłuż ulic, przypominając sobie to, o czym mówił mi Kebede. „Dziewczynę na boom boom możesz mieć na lokalnym bazarze już za 4 dolary. Taką lepszą dla Europejczyka za 15 dolarów na ulicy, no i więcej musisz zapłacić w klubach i dobrych restauracjach”… Ja za 5 dolarów pojechałem do hotelu, myśląc po drodze, czy Addis Abeba jest miastem nadającym się na spacery. I stwierdzam, że chyba jednak nie… Wracając więc do tego „naj” na jakie miałem nadzieję, to Addis Abeba jest chyba jak dotąd najbrzydszym miastem, jakie widziałem. Nijaka architektura, wszechobecny brud i ubóstwo mieszkańców. Poza tym i chaosem panującym na ulicach, trudno określić charakter miasta. Oczywiście dla zobaczenia Muzeum Naturalnego ze szczątkami Lucy (słynny pra pra przodek człowieka sprzed 3,2 mln lat) i Muzeum Etnograficznego, warto się tu zatrzymać. Ale stolica Etiopii będzie raczej Waszą bazą przystankową w dalszej podróży, by na północy kraju poszukać Arki Przymierza, albo na południu niezwykłych plemion w Dolinie rzeki Omo…