facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Od dawna moją ambicją była podróż rowerowa. Pomysłów i planów było wiele. Ale pierwsza okazja na taki wyjazd trafiła się, kiedy zabrałem ze sobą do samolotu rower na wyjazd służbowy do Bułgarii. Zjeżdżając tamtejsze wybrzeże, postanowiłem ruszyć w typową rowerową podróż z sakwami. Idealnym celem okazał się Stambuł, który jak magnes ciągnął mnie w dół z Bułgarskiej Riwiery. Po zakończeniu zawodowych obowiązków na bułgarskim wybrzeżu, ruszyłem na południe,by spełniać swoje marzenie…

Mając dobrze przygotowany rower i odpowiedni sprzęt, wyruszyłem z niewielkiej miejscowości Aheloy w okolicach Nesebyru. Już po paru kilometrach okazało się, że mimo przemyślanego pakowania i tak zabrałem za dużo bagażu. Dwie tylne sakwy, dodatkowo wór z namiotem na noclegi, przednia torba na aparat, torebka na ramę, mały plecak – wszystko pełne. Jadąc, kiwałem się przy mocniejszym wietrze i tylko czekałem aż strzeli mi dętka! Na szczęście nic takiego się nie stało i do Burgas dojechałem bez przeszkód. W Nadmorskim Parku, który moim zdaniem jest największą atrakcją miasta, zjedłem drugie śniadanie i ruszyłem dalej. Zrezygnowałem z ruchliwej drogi nad morzem, na korzyść spokojnej drogi prowadzącej do Gór Strandża – największego chronionego obszaru przyrody w Bułgarii. Gęstość zaludnienia jest tu najmniejsza w całym kraju i widać to w niewielkiej liczbie miejscowości po drodze. Jechałem równą drogą w otoczeniu pagórkowatych, na przemian zalesionych i bezdrzewnych krajobrazów. Wszystko było dobrze, kiedy to około 15 godziny, sprawdziły się prognozy i zaczął padać deszcz, który później zmienił się w ulewę. Do tego droga robiła się coraz bardziej pod górę, a nogi od kilometrów i nadmiaru bagażu nie pomagały w szybkim pedałowaniu… Najgorsze, że na tym początkowo miłym odludziu, nie było się gdzie schować i nie mając wyboru, musiałem nadal jechać w ulewnym deszczu. Kiedy dotarłem do Zvezdets, miałem nadzieję na hotel i ciepły prysznic. Zamiast tego, trafiłem do miejscowości, gdzie dojrzałe kobiety wyglądały jak żebrzące u nas cyganki, a młode dziewczyny jak przydrożne prostytutki… Mężczyźni natomiast z przepitymi twarzami, kiwali się w zapyziałej knajpie albo kupowali papierosy na sztuki w tutejszym sklepie… Domy to obskurne bloki albo wiejskie rudery, a po drodze biegały łaciate świnie! Żałuję, że w tej ulewie nie mogłem zrobić zdjęcia:). Czułem się podłamany, bo do kolejnej miejscowości było daleko, a byłem zmęczony i kompletnie mokry. Jedyny tu hotel okazał się pełny, a rozbijać namiotu i kłaść się do niego mokry, nie miałem ochoty. Trzeba było pedałować dalej... Tak dotarłem do Małego Tyrnowa, w którym udało się znaleźć przyzwoity hotel. Tego dnia zrobiłem 105 km, z czego 55 km w regularnym deszczu… Następnego padało od samego rana i nic nie zapowiadało poprawy, więc postanowiłem zostać w hotelu i odpocząć, susząc przemoczone wcześniej ubrania.

Trzeciego dnia podróży wreszcie zaświeciło słońce. Ale na dzień dobry czekał 10 km podjazd do granicy z Turcją. Dałem radę i w południe po raz trzeci w moim turystycznym życiu, w paszporcie pojawiała się pieczątka z Turcji. Kraj przywitał mnie szeroką i równą drogą, a do tego z górki! Ruchu na drodze praktycznie nie było (niedziela), jechało się wspaniale! Do tego ładne widoki na Góry Strandża, które po stronie tureckiej są wyższe i prezentują się bardziej okazale. Sunęłem szeroką – niemal pustą drogą pośród wielkich przestrzeni. Były długie podjazdy, ale też wspaniałe zjazdy, przy których rower sam rozpędzał się do 60 km/h i trzeba było hamować, bo prędkość rosła! Tak dojechałem do Kirklareli, gdzie zjedłem swojego pierwszego kebaba:). Miejscowość ma przyjemny klimat. W dalszą drogę skręciłem w stronę Pinarhisar, by nie jechać dalej na południe i uniknąć bardziej ruchliwych dróg łączących Stambuł z Edirne. W Pinarhisar utargowałem dobrą cenę na nocleg w hotelu, pozbawiając się tym samym przygodowego spania pod namiotem. Czułem jeszcze trudny wcześniejszej podróży w ulewie i komfort hotelowego łóżka miał tu jednak przewagę...

 

Przerwa na posiłek:)
Przerwa na posiłek:)

Coraz bliżej było do Stambułu i znów świeciło słońce. Nic tylko jechać dalej! Ale tego dnia było trochę pod wiatr, droga była węższa i pojawiły się tiry, które bujały mnie pędem powietrza, kiedy mnie mijały... W miejscowości Vize trafiłem na lokalny targ, gdzie przeciskałem się z rowerem posród tłumy, robiącego zakupy. Zapewne z załadowanymi sakwami rowerem, byłem atrakcją dla lokalnych. Niektórzy sprzedawcy podarowali mi owoce i warzywa na drogę. W ogóle w Turcji spotkałem się z dużą życzliwością ludzi. Na targu owoce, przy zakupie kebaba gratis cola, do kolacji herbatka. Ponadto pomoc w znalezieniu hoteli i nieoczkowanie niczego w zamian, jak to często bywa. Innym razem w banku przy wymianie waluty, byłem atrakcją dla pracowników, którzy chcieli sobie zrobić ze mną pamiątkowe zdjęcie – łącznie z dyrektorem placówki:). Oczywiście nie mogło się obyć bez tureckiej herbaty. Wiele drobnych gestów, których nie oczekiwałem, umilało mi podróż po kraju. Turcy to wdzięczny naród.

Przed Saray znów złapał mnie deszcz. Nie był tak ulewny jak pierwszego dnia, ale zakurzona droga po chwili zmieniła się błoto, które chlapało na mnie spod kół przejeżdżających tirów! Wjeżdżając do Saray z peleryną przeciwdeszczową na głowie i przymrużonymi od błota oczami, nie zauważyłem przy drodze psa. Zresztą wcześniej mijałem ich kilka, więc nie była to żadna nowość. Ten jednak niespodziewanie rzucił się na mnie i tylko szybki zeskok z roweru uratował mnie od ugryzienia! Zasłaniając się rowerem uniknąłem kolejnego ataku, a pies ugryzł jedną z sakw. Udało mi się go jakoś uspokoić i przeszedłem na druga stronę ulicy. Pies jednak nie zważając na jadące drogą auta, przebiegł na drugą stronę drogi i tym razem szczęką chwycił tylne koło! Na szczęście udało mi się uciec… Mijałem sporo psów i nie wiem dlaczego ten akurat był taki agresywny? Może nie pasowała mu moja wielka, zielona przeciwdeszczowa peleryna?

Ta sytuaca wybiła mnie z rytmu i zacząłem analizować dalszą drogę. Przede mną były tylko pustkowia i szansa na hotelowy nocleg marna. A znów byłęm mokry i nie bardzo miałem ochotę rozkłądać w deszcz namiotu. Do tego z mapy wynikało, że drogi wjazdowe do Stambuły, to bardzo ruchliwe autostrady. Z żalem więc podjąłem decyzję, że ostatni odcinek do Stambułu przejadę autobusem. Zapakowałem rower do autokaru i ostatni odcinek do Stambułu przejechałem w ten sposób. Było mi szkoda, że nie udało się osiągnąć celu, ale na tamten moment, przeceniłem swoje możliwości. Po dojechaniu do Stambułu zaczęły się inne problemy... Jak zmęczeny w nocy, z załadowanym rowerem, bez mapy i jakiejkolwiek znajomości miasta, mam się poruszać i znaleźć nocleg w ponad 13-milionowym mieście?! Wysiadłem na dworcu nie mając pojęcia, czy jesteśmy w centrum, na obrzeżach i gdzie jechać dalej? Zacząłem pytać taksówkarzy, ale ci podawali mi jakieś hotele i ulice, oddalone o 10 km, do których i tak nie mając mapy bym nie trafił… W końcu w jednym z hoteli polecono mi konkretną stację metra, gdzie powinienem wysiąść i szukać noclegu. Żebyście mnie widzieli, jak próbowałem przejść przez bramki metra, jak zjeżdżałem windą i ruchomymi schodami z rowerem i tym całym majdanem! Żałuję, że nikt mnie wtedy nie nagrał..:). Ale się udało! Po krótkich poszukiwaniach i pomocy życzliwego Turka, trafiłem do hotelu, w którym spędziłem 5 dni, zwiedzając jedno z najbardziej fascynujących miast świata. Tym samym (choć nie w pełni), spełniło się moje marzenie o rowerowej podróży z sakwami. Ale sprzęt jest w komplecie, a świat czeka… Teraz bogatszy o pierwsze doświadczenia w rowerowej turystyce, następnym razem będę miał łatwiej.

Chwila kontenplacji w Meczecie Sulejmana Wspaniałego.

           GARŚĆ PORAD:

  • Przed rowerową wyprawą oprócz skompletowania sprzętu dobrze jest przygotować sam rower do wyjazdu, aby nie martwić się o jego stan w trakcie podróży. Zarówno w jednym i drugim śmiało mogę polecić sklep rowerowy Sport-Profit we Wrocławiu przy ul. Pomorskiej 32. Więcej na http://www.sportprofit.pl/
  • Na odcinku wybrzeża Bułgarii od Obzoru po Sozopol, poruszanie się rowerem nie jest łatwe. Miejscowości łączy bardzo ruchliwa nadmorska droga E87. Dlatego radzę y wybierać alternatywne drogi w głębi lądu, albo polne trasy o lepszej/gorszej nawierzchni tuż nad morzem. W miejscowościach Słoneczny Brzeg, Nesebyr, Pomorie i Burgas są krótkie odcinki dróg rowerowych. W kurortach nad morzem najlepiej jeździ się pomiędzy Rawdą, Nesebyrem a Słonecznym Brzegiem oraz po Parku Nadmorskim w Burgas. Polecam wypad w nadmorskie płaskowyże Eminska i Ajtoska, gdzie można uciec od zgiełku kąpielisk i spokojnie pojeździć w pofałdowanym terenie.
  • Rowery można wypożyczyć w większości miejscowości nad morzem od 20 lewów za dzień, ale trzeba dobrze się przyjrzeć, bo stan większości z nich pozostawia wiele do życzenia… Sklepy rowerowe są w Burgas na ulicach Gen. Gurko i Oborishte.
  • Południowo – wschodnia Bułgaria to faliste krajobrazy i niewielka liczba miejscowości, gdzie przyjemnie jest pojeździć rowerem. Nie ma wielu lokalnych dróg, ale te główne nie są ruchliwe (z wyjątkiem tej głównej – nadmorskiej) i śmiało można nimi jeździć. Choć miejscowości nie zachwycają zabudową i klimatem, to pofalowany krajobraz cieszy oko – zwłaszcza w rejonie Gór Strandża.
  • Obecnie na pobyty do 90 dni, Polacy nie potrzebują wizy.
  • Drogi na północy w europejskiej części Turcji są dobrej jakości i często mają pas awaryjny, którym spokojnie można jechać. Drogi D020 i D010 to dobra opcja na dojazd z Bułgarii do Stambułu.
  • W miejscowościach Kirklareli, Pinarhisar, Vize czy Saray można znaleźć tanie noclegi. Trzeba się targować, bo cena wyjściowa jest wyższa. Rowery często można zostawić w zamkniętych pomieszczeniach. Spać można też na dziko, bo w Turcji nie jest to zabronione.
  • Mijane psy w większości nie są groźne, ale dla spokoju dobrze jest mieć jakiś „odstraszacz”. Rowery w Turcji można zabierać do autokaru bez specjalnego pakowania i dodatkowej opłaty, a ceny za przejazd też można negocjować. Autobusy odjeżdżają z dworców autobusowych, ale można je też łapać na ulicach większych miejscowości.