facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

„Czerwony Środek” Australii, to jeden z najbardziej charakterystycznych obrazów tego kraju. Swoista pocztówka, która w połączeniu z odległym położeniem od reszty świata oraz wysokimi kosztami przybycia tutaj, pozostanie tylko w sferze marzeń większości ludzi, którzy chcieliby tu przyjechać. I może dobrze, że nigdy nie będzie im to dane, bo dla wielu z nich, to romantyczno – podróżnicze wyobrażenie, zderzyło by się z bezlitosną rzeczywistością, jaka tutaj panuje, i z której prędko chcieliby uciec… Z drugiej strony, Red Center to prawdziwe oblicze Australii, które trzeba zobaczyć i którego należy doświadczyć.

Klimat Red Center
Klimat Red Center

Red Center – czyli południowa część Terytorium Północnego Australii, to ogromna przestrzeń niczego – poza buszem eukaliptusów, akacji, dębów pustynnych i wysuszonych traw. Od czasu do czasu tą monotonię przełamują zerodowane pasma górskie, liczące setki milionów lat oraz tak samo stare, samotnie stojące skały. Wszystko ma rdzawy kolor – łącznie z drogami, co jest efektem obficie występujących tu tlenków żelaza. I nad tym wszystkim dominuje niemiłosierny upał – w jednym z najsuchszych miejsc na ziemi…

Na czerwonym pustkowiu…
Na czerwonym pustkowiu…

Zderzając się z taką rzeczywistością, romantyczne wyobrażenia turystów o podróży po dzikich ostępach Australii, tracą swój podróżniczy urok i po zrobieniu obowiązkowych zdjęć, większość marzy o powrocie do miejsca z którego przybyło. Zwłaszcza kiedy do ogromnego skwaru, dołoży się wszechobecne tu za dnia muchy, które są wyjątkowo natrętne i lepią się do każdej części naszego ciała. Im bardziej człowiek się poci w tym upale, tym więcej much go oblepia. Bez siatki na twarzy naprawdę można dostać szału, albo – zostać mistrzem buddyzmu zen…

Ogromne ciężarówki, to typowy widok pośrodku Australii
Ogromne ciężarówki, to typowy widok pośrodku Australii

Co zatem poza turystycznym wyobrażeniem przyciąga ludzi w te strony? Magia dosłownie i w przenośni – a na imię jej Uluru. Nie trzeba znać mitologii i symboliki aborygeńskiej sztuki, by dać się ponieść sile i magii tego miejsca… Samotnie wystająca z ziemi na płaskim pustkowiu – ogromna skała, robi niepowtarzalne wrażenie. A uczucie to potęgują muskające skałę promienie – zarówno wschodzącego, jak i zachodzącego słońca. Czy stąpając w życiu twardo po ziemi – będziecie widzieć w tym geologiczny fenomen (600 mln lat erozji i jeszcze więcej monolitu zanurzonego w ziemi), czy jak niektórzy wizjonerzy – będziecie oczekiwać tu mistycznych przeżyć (ponoć jedno z centrów światowej energii…), każdy znajdzie coś dla siebie i wróci oczarowany z tego miejsca, bo to jedna z najpiękniejszych pocztówek z tej części świata…

Magia słynnej skały o wschodzie słońca
Magia słynnej skały o wschodzie słońca

Uluru (Ayers Rock) zna praktycznie każdy i słusznie wiąże to miejsce wierzeniami rdzennych mieszkańców Australii – Aborygenów. Ale o miejscu które ma dla nich chyba jeszcze większe znaczenie niż słynna skała, raczej słyszało niewielu. Kata Tjuta (wymawia się „Kata Czjuta”), to zespół 36 kopulastych pagórków, jeszcze większych i wyższych od Uluru. Związane są z nimi liczne aborygeńskie legendy, ale na przybyłych tutaj, wrażenie robią tutejsze wąwozy (Rainbow Valley i Walpa), fantastycznie wyżłobione przez żywioły. I znów te piękne odcienie czerwieni…

Miejsce na relaks w upale przed bramą Wąwozu Walpa
Miejsce na relaks w upale przed bramą Wąwozu Walpa

Kilkaset kilometrów dalej od pocztówkowego Ayers Rock (określenie na cześć wielokrotnego premiera Australii Południowej, jest już co raz rzadziej używane, na korzyść aborygeńskiej nazwy Uluru), znajduje się mniej znany i znacznie rzadziej odwiedzany Kings Canyon w pasmie Gór Macdonell. Spacer krawędzią kanionu (pętla 6 km dł.), zaczynający się jeszcze w nocy i potem wschód słońca, oświetlający kanion i nadający koloru tutejszym skałom, to jedno z moich ulubionych wspomnień z Australii. W utworzonym na tym terenie Parku Narodowym Watarrka, czeka jeszcze więcej kilometrów szlaków, dla zapalonych – z reguły samotnych tutaj wędrowców.

Świt nad Kings Canyon w paśmie Macdonell’a
Świt nad Kings Canyon w paśmie Macdonell’a

Outbeck – tak też nazywany jest ten region Australii. I dusząc się w tym upale, będąc ciągle napastowanym przez wspomniane muchy, można się dziwić, co ludzi przygnało w tak niegościnne tereny? Zaczynając od Aborygenów, którzy przybyli tu dziesiątki tysięcy lat temu, a których to kultura nie wytrzymałą zderzenia z cywilizacją europejską. I dziś, mimo dokonanego przed laty pojednania oraz podjęciu wielu działań, w celu wyrównania poziomu życia „ab origine” (z łac. „od początku” – czyli „ci którzy tu byli od początku), Aborygeni niestety nadal stanowią najmniej wyedukowaną część społeczeństwa i największą grupę osadzonych w więzieniach. Idąc dalej – od pierwszych osadników z Europy, którzy zakładali tu farmy i budowali kolej, po dzisiejszych rolników i pracowników kopalni. Jak ci wszyscy ludzie mogą tutaj żyć? Chcąc się tego dowiedzieć, warto odwiedzić stolicę Outbecku – Alice Springs. W mieście znajduje się kilka ciekawych miejsc, które opowiadają historię pionierów, którzy eksplorowali te tereny. Inne natomiast, pokazują jak dziś radzą sobie mieszkający tutaj ludzie. No bo jak choćby posłać dziecko do szkoły, skoro ta jest 500 km od domu? Jak zawieść chorego do lekarza, jeśli ten przyjmuje wcale nie bliżej? Dla pracowników Royal Flying Doctors temat teleporady, znany był już od czasu wynalezienia telegrafu, a odwiedziny samolotem u ciężko chorego, są praktykowane odkąd tylko ludzie zaczęli latać. Natomiast w School of Air, dzieci uczyły się zdalnie znacznie wcześniej, niż na świecie pojawiła się pandemia COVID19. Wizytując takie miejsca, można dowiedzieć się, jak wygląda codzienne życie w australijskim buszu, gdzie normalne wygody naszej cywilizacji – dzielą setki, a czasem tysiące kilometrów…

Współcześni Aborygeni z Alice Springs
Współcześni Aborygeni z Alice Springs

Okolice Kings Canyon – noc. Dzienny skwar zamienił się w przyjemnie ciepłą noc. Uciążliwe za dnia muchy zniknęły i jakby nigdy ich tu nie było. Stoję w ciszy i ciemności pod fantastycznie rozgwieżdżonym niebem, patrząc na Krzyż Południa i pasmo Drogi Mlecznej. Do stolicy regionu Alice Springs mam 320 km. Do Adelajdy na południu 1500 km. Do Darwin na północy 1800 km. Do słynnego Sydney na wschodzie 2850 km, a do Perth na zachodzie 2350 km. Środek kontynentu. Pustka. Czerwona ziemia pod stopami, błyszczące gwiazdy na niebie i cisza… Można się zupełnie zapomnieć, wsłuchując w bijące serce Australii…

Różne odcienie czerwieni w australijskim Red Center
Różne odcienie czerwieni w australijskim Red Center