facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Wiemy z ponad 1000 letniej historii naszego kraju, że trzy miasta były jego stolicami: Gniezno, Kraków i obecna Warszawa. W Tajlandii było podobnie. Pierwszą stolicą było Sukhotai, potem Ayutthya, a teraz Bangkok. Każdą z nich udało się mi odwiedzić, w każdej oglądałem najbardziej znane świątynie w Tajlandii. Są jednak jeszcze inne, równie piękne miejsca, zdecydowanie rzadziej odwiedzane. Związane są one z wielkim imperium Khmerów, które istniało tu od dawna, zanim Tajowie zaczęli panować na tych terenach, a powyższe miasta przeżywały swój rozkwit. Pozostałością po nich jest dziś niewielka Kambodża. Natomiast w samej Tajlandii istnieją, obecnie miasta przez nich założone i można też obejrzeć pozostałości kilku świątyń. Przed spotkaniem z wielkim Angkorem w Kambodży, chciałem zobaczyć dziedzictwo Khmerów w Tajlandii, jako na przystawkę, żeby dodatkowo rozbudzić swój apetyt. Większość interesujących miejsc znajduje się we wschodniej części kraju. W tym celu udałem się więc do miasta Khorat, które było moją bazą wypadową do zwiedzania Prasat Hin Phimai, Prasat Phanom Rung i Prasat Muang Tam.

Do Nahhon Ratchasima (Khorat), dojechałem autobusem z Tratu, kończąc swój wypoczynek na Ko Chang. Mimo, iż jest to jedno z trzech największych obok Bangkoku i Chiang Mai miast w Tajlandii, to nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Największą atrakcją chyba byłem ja sam, bo oprócz mnie, w mieście widziałem ledwo trzech nie skośnookich :). Kilka watów w centrum z zewnątrz przyciąga może uwagę, ale te które udało mi się zobaczyć w środku, wyglądają jak sale gimnastyczne, do których wstawiono posąg Buddy. Najlepszą rzeczą w mieście są chyba bazary. Na dziennym kupowałem za grosze owoce, a na nocnym, jadłem tanio kolację. O ile z zakupem owoców nie miałem problemów, to z kolacjami było już gorzej. Z uwagi na małą liczbę turystów, wszędzie menu było po tajsku. Z tych znaczków nic się nie da wyczytać i gdyby nie znajomość nazw podstawowych tajskich dań, nie miałbym pojęcia, co zamawiam…

Do Phimai z Koratu kursują regularnie autobusy za około 36 batów. Tam zobaczyłem moją pierwszą khmerską świątynię: Prasta Hin Phimai. I tu kłania się znajomość religii i architektury hinduistycznej, z której to jestem słaby. A khmerskie świątynie właśnie, to bogactwo hinduistycznych (w mniejszym stopniu buddyjskich), przedstawień. Od razu widziałem wyraźne różnice od tego, co znam z Sukhotai, czy Ayutthayi. Cały kompleks otoczony jest murem z czterema bramami. Od głównej bramy do galerii otaczającej główną świątynię, prowadzi ładny most, ozdobiony wężami naga. Spacerując dookoła galerią (wewnętrzny mur z oknami), ogląda się przez te okna misternie zdobioną świątynię z piaskowca. Mimo, że trudno było mi zrozumieć rzeźbione przedstawienia Śiwy, byłem oczarowany artyzmem ich wykonania. Niewielu turystów i spokojna atmosfera, dodatkowo nadawały miejscu magicznego charakteru…

Żeby zobaczyć kolejne świątynie, z Koratu pojechałem do Nang Rong. Tam przez dwa dni spałem w kameralnym domku nad rzeką. Było to coś na kształt agroturystyki. Agroturystycznie też było nocą w pokoju, kiedy to wchodziły mi do niego wielkie mrówki, pająki i gekony. Te ostatnie akurat lubię, ale do dziś nie wiem, co przez dwie noce biegało/szurało mi po dachu…

Prasat Phanom Rung, położona jest na szczycie niewysokiego stożka wulkanicznego. Z góry rozciąga się rozległa panorama na równinę i pola ryżowe. Aby dostać się do głównej świątyni, trzeba przejść długim deptakiem, a potem wspiąć się po stromych schodach. Tutaj podobnie jak w Phimai, do galerii prowadzi most z wężami naga. Ten jednak jest bardziej okazały. Natomiast sama świątynia i to co ją otacza, jest zbudowana z innego kamienia. Znawcą nie jestem, ale to chyba lateryt. Także bogato zdobiona, mieni się różnymi kolorami i chyba bardziej mi się podobała iż poprzednia. Z uwagi na swoją wielkość i bogactwo dekoracji, kompleks jest najlepszym przykładem khmerskiej architektury w Tajlandii. Będąc tu warto podjechać kawałek dalej do pobliskiej Prasat Muang Tam. Otoczona sadzawkami z wodą, ma fajny klimat, zwłaszcza w promieniach zachodzącego słońca. Zwiedzała ją ze mną tylko jedna para, więc można było całkowicie się wyciszyć. Ogólnie przez te kilka dni spotkałem niewielu turystów, co mi bardzo odpowiadało. Warto jest czasami zboczyć z utartych szlaków…

Przyszedł czas wyjazdu z Tajlandii do Kambodży. O przejściu granicznym Aranya Prathet – Poipet, czytałem mnóstwo krytycznych opinii: kolejki, naciąganie na koszty itp. Na miejscu okazało się, że nie taki diabeł straszny… Przeszedłem bardzo sprawnie, jedynie kambodżańscy celnicy, chcieli mnie naciągnąć na 200 batów, wymyślając dziwne argumenty. Ale się nie dałem! Najlepsze jednak było to, że 250 km z Nang Rong w Tajlandii do Battambang w Kambodży, pokonałem autostopem! Przekroczenie w ten sposób granicy dwóch egzotycznych krajów, niewątpliwie dodało „smaczku” mojej podróży.

GARŚĆ PORAD:

  • Autobusy do Phimai odjeżdżają często, ale tylko z „Bus Terminal 2”. Wejście do świątyni kosztuje 100 batów.
  • Warto kupić łączony bilet za 150 batów na Prasat Phanom Rung i Muang Tam. Dojazd z Nang Rong jest nieco skomplikowany. Radzę więc wynająć skuter albo skorzystać z oferty lokalnego biura lub życzliwego Taja – przewodnika.
  • Przejście granicy tajlandzko – kambodżańskiej Aranya Prathet – Poipet, składa się z trzech etapów: 1. wbicie pieczątki wyjazdowej po tajskiej stronie (budynek za bramą z trzema złotymi wieżyczkami, po schodach do góry), 2. zakupienie wizy kambodżańskiej za 20$ (budynek po prawej stronie za bramą z symbolicznymi wieżami Angkoru), 3. skanowanie dłoni, zdjęcie i pieczątka wjazdowa w budynku po prawej stronie kilka kroków dalej. Każda zaczepka, próba zabrania paszportu na ulicy i wbicia pieczątki, oferowanie pomocy, mówienie o jakiś opłatach wyjazdowych i wjazdowych i tym podobne sytuacje, to zwyczajne wyłudzenia. Zabierzcie ze sobą jedno zdjęcie do wizy kambodżańskiej. Powyższy problem rozwiązuje zakupienie przed wyjazdem e-visy.