facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Zwiedzając kontynentalną część Tajlandii, turyści chcący wypocząć po objeździe, mają do wyboru kurorty południowego wybrzeża Zatoki Tajlandzkiej, jak Cha – am, czy Hua Hin oraz te położone na wybrzeżu wschodnim. Ja do tej pory poznałem miejscowości położone dalej na południe, z rejonu Morza Andamańskiego. Przyszedł więc czas, na nowe miejsca. Moja podróż pokrywała się nieco z wyjazdem moich przyjaciół. Kończyli Oni swoją miesięczną podróż po Tajlandii i Kambodży na wyspie Ko Chang. Dlatego tak zaplanowałem trasę, aby zwiedzając kurorty wschodniego wybrzeża, w odpowiednim czasie, właśnie tam z nimi się spotkać.

Po dotarciu autostopem do Pattayi, spędziłęm dwa dni w tym znanym z cielesnych uciech kurorcie. Jechałem z całkowicie negatywnym nastawieniem, bo wiele złego słyszałem i czytałem o tym mieście. Na miejscu jednak okazało się, że nie jest ono takie straszne. Owszem, są tysiące turystów, plaża jest zatłoczona, a woda nie tak przejrzysta, jak być powinna. Do tego mnóstwo wysokich hoteli, głośno itd. Ale to wszystko do tego miejsca pasuje. To typowy, rozrywkowy i międzynarodowy (właściwie najbardziej rosyjski…), kurort. Gdzieś kiedyś wyczytałem na forum, że Pattaya nie ma tajskiego klimatu, że dużo turystów, że to już nie Tajlandia. Dziwne to stwierdzenie, bo w tym miejscu czegoś takiego nie można oczekiwać. Nie ma tu także klimatu rajskiego wypoczynku, w ciszy i spokoju, na plaży z palmami… To typowa „fabryka turystyczna”, produkująca wszystkie możliwe rozrywki dla spragnionych wypoczynku i wrażeń turystów. Jeśli ktoś lubi takie klimaty, to będzie zadowolony. A jeśli jedzie tu na wakacje, myśląc „Tajlandia – egzotyka”, to mocno się rozczaruje… Podobny, ale spokojniejszy klimat, ma pobliskie Jomtien, gdzie nie spotkamy już tak wielu prostytutek i barów go go, jak w Pattayi. Tu także spędziłem dwa dni, po raz pierwszy korzystając z dobrodziejstwa couchsurfingu. Darmowego noclegu udzielił mi Hindus Shakti – młody chłopak, który remontuje i wynajmuje pokoje gościnne dla turystów. W ciągu dnia leżałem na plaży, z przerwami na skuter i wodnego banana, a wieczorami rozmawiałem z Shaktim o Polsce i Indiach. Nie mógł uwierzyć, że licząca około 1,7 mln mieszkańców Warszawa, jest największym miastem w kraju. Nic dziwnego, skoro w Delhi, z którego pochodzi i do którego mam już zaproszenie, żyje blisko 12 mln ludzi ;).

Po pierwszych pozytywnych doświadczeniach z autostopem, na wyspę Koh Samet dotarłem w ten sam sposób. Warto tu przyjechać z dwóch powodów: dla spokojnego wypoczynku i białego, delikatnego, jak mąka piasku… Koh Samet jest malutka – ledwo 6 km długości na 3 km szerokości. Mimo to każdy znajdzie dla siebie odosobnione miejsce. Jest cicha i z uwagi na niską zabudowę i kiepskie drogi, przypomina bardziej „rajską wioskę” niż kurort. Kiedy leżałem na plaży Ao Wai, z leżakami zanurzonymi nieco w ciepłej wodzie, aż trudno było uwierzyć, że rano czytałem o tym, jak to do Polski przyszła zima. W kraju ponoć do – 20 stopni, a u mnie nawet więcej, tak ze 33 stopnie – tyle, że na plusie! ;). Cieszyłem się więc moim słońcem, jeżdżąc skuterkiem od plaży do plaży. Jakże inny to był klimat od wcześniej widzianych kurortów. Cisza i błogi spokój. Plaże choć nie za długie, to szerokie i bez natłoku ludzi i leżaków. Małe – eleganckie bungalowy, zatopione pośród tropikalnej roślinności i brak wielkich resortów. No i ten kolor i delikatność piasku… Wypoczęty więc ruszyłem dalej, by… znów wypoczywać na innej wyspie :).

Ko Chang. Kilka miesięcy przed moim wyjazdem, spotkałem się z Anią, Angeliką i Maćkiem we Wrocławiu, rozmawiając o naszych planach na przyszłość i podróżniczych celach. Na przemian przewijały się tematy kredytu, nowego mieszkania, dziecka, a może by coś jeszcze w życiu szalonego zrobić, czyli typowe rozterki młodych ludzi w Polsce :). W marzeniach planowaliśmy, że może uda się gdzieś razem daleko wyskoczyć, spotkać, ale wtedy jeszcze chyba nikt z Nas naprawdę nie wierzył, że taka fantazja może się zrealizować. Teraz siedzieliśmy w czwórkę w naszej ulubionej restauracji i jedząc smaczne pad thai, wymienialiśmy się wrażeniami z podróży. Marzenie więc się spełniają… Na Ko Chang spędziliśmy razem cztery dni, jeżdżąc skuterami krętymi i stromymi drogami, po tej jednej z największych, i najpiękniejszych wysp w Tajlandii. Na zachodnim wybrzeżu ma ona sporo długich i szerokich plaż, gdzie pomimo rozwiniętej bazy turystycznej, nie czuje się natłoku ludzi. Niektóre z nich, jak choćby Kai Bae, mają niemal pocztówkowe widoki i klimat. Sama wyspa dzięki górzystemu krajobrazowi, ma kilka ładnych punktów widokowych i dziki – naturalny charakter. Zwłaszcza jej część wschodnia, gdzie plaż i turystów jest zdecydowanie mniej, i gdzie sunie się równą drogą przez niezamieszkałą okolicę.

Gdzieś na końcu tej drogi, czekało na nas miejsce wyjęte jakby z przygodowej powieści. Pokonując około dwa kilometry trudnej – gruntowej drogi, dojechaliśmy do pięknej – niemal dziewiczej plaży Long Beach. Góruje nad nią kilka bardzo prostych, drewnianych bungalowów i takaż sama restauracja. Oprócz nas może z dziesięć osób. Spokojna zatoka, z piękną plażą, a za nią tylko dzika przyroda. W ciszy słychać było tylko delikatny szum morza i wiatru… Kapitalne miejsce! Kiedy pływaliśmy sobie w płytkiej, ciepłej wodzie i jedliśmy pyszne jedzenie, siedząc w prowizorycznej restauracji, na bambusowej podłodze przy niskich stolikach, utwierdziliśmy się w przekonaniu, że podjęliśmy jedną z najlepszych decyzji w życiu… Jakkolwiek nie skończy się dla nas wszystkich ta przygoda, wiedzieliśmy, że nie będziemy żałować… Idąc za słowami Marka Twaina: „Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj”… Podróżowaliśmy, odkrywaliśmy i śniliśmy o widzianych miejscach… Żal było się rozstawać, ale dla moich przyjaciół, to był już koniec przygody, gdyż nazajutrz mieli lot powrotny do domu. Obiecaliśmy sobie, że jeszcze kiedyś znów gdzieś razem się spotkamy i teraz chyba każdy z nas, bardziej w to wierzy…

Chillout na rajskiej plaży…
Chillout na rajskiej plaży…

GARŚĆ PORAD:

  • Decydując się na pobyt w rejonie Pattaya/Jomtien, lepiej jest mieszkać w tym pierwszym. Kurorty mają podobny charakter, ale Pattaya jest jednak ciekawsza.
  • Bilet na Koh Samet z portu Ban Phe powinien kosztować około 50 batów w jedną stronę. Nie dajcie się namówić na jakieś otwarte bilety w dwie strony za 300 i więcej batów. Wybierając hotel przy plaży, trzeba będzie zapłacić 200 batów/os. za pobyt na terenie Parku Narodowego. Można tego uniknąć mieszkając w hotelu przy głównej ulicy, prowadzącej do portu. Najlepsze plaże na wyspie to według mnie Ao Wai, Ao Bay, Ao Thien, Ao Prao (zachód słońca). Drogi są kiepskie i dla tych, co nie wynajmą skutera, są niedrogie taksówki. Warto też wieczorem posiedzieć na największej plaży na wyspie – Sai Kaew, w jednym z licznych barów.
  • Pomimo stromych i krętych dróg, na Ko Chang najlepiej poruszać się skuterem za 200/300 batów/dzień (litr paliwa 40 batów). Taksówki są drogie. Trzeba też liczyć się z licznymi opłatami za parkingi, punkty widokowe itp., ale da się tego uniknąć parkując kawałek dalej. Ceny na wyspie na pierwszy rzut oka wydają się być wysokie, ale jak się dobrze poszuka, to można tanio i dobrze zjeść. Polecam restaurację Nok Noi (przy drodze po lewej stronie jadąc od Bailan Bay do Lonley Beach).