facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

14.01.2014… Wsiadam na pokład jednej z najlepszych linii lotniczych na świecie, do samolotu tak dużego, że aż trudno uwierzyć, że może on wznieść się w powietrze… Po chwili jednak technika robi swoje i jestem już wysoko nad ziemią. Szampan, wino, przekąski… Zakładam słuchawki, wybieram w menu ulubioną muzykę i zamykając oczy, myślami jestem już w miejscu przeznaczenia… Codzienność i wszystkie zwykłe troski, zostały już za mną... Tam na miejscu nic już nie muszę. Ode mnie tylko zależy, jak potoczy się ta przygoda. A mam na nią przecież mnóstwo wolnego czasu, bo bilet, kupiony został tylko w jedną stronę…

Tak oto rozpoczęła się moja wyprawa z plecakiem po krajach Azji Południowo – Wschodniej. Na początek wybrałem Tajlandię, którą w dużej części znałem z odbytej tu wycieczki objazdowej. Dzięki czemu na początku, łatwiej było mi się zaaklimatyzować. Po 10 godzinach lotu z przesiadką w Doha, wylądowałem w Bangkoku. Choć do wyjazdu przygotowywałem się od dłuższego czasu, to w związku z wcześniejszym pobytem w Maroku, zabrakło mi czasu na rezerwację hotelu i ułożenie jakiegoś planu na początek pobytu. Dlatego też początkowo miałem problemy z organizacją, nie będąc przyzwyczajonym do tak spontanicznych wyjazdów. Po wynajęciu pokoju na jedną noc blisko lotniska, odpocząłem po podróży i zacząłem się organizować. W związku z antyrządowymi demonstracjami w Bangkoku i utrudnionym przez to poruszaniem się po mieście, zrezygnowałem z jego zwiedzania. Zresztą znałem już trochę stolicę Tajlandii ze wspomnianego objazdu.

Świątynie Bangkoku

Dlatego na początek padło na Ayutthayę, jedną z dawnych stolic Tajlandii. Pociąg z dworca Hua Lamphong w Bangkoku kosztował tylko 15 batów. Za blisko dwugodzinną podróż zapłaciliśmy mniej niż 1,5 zł! I nie myślcie, że pociąg był kiepskiej jakości. Wcale standardem nie odbiegał od naszych Regio :). W mieście spędziłem prawie trzy dni, spokojnie zwiedzając pozostałości tego niegdyś wspaniałego królestwa, którego wielkość można zobaczyć na rekonstrukcjach świątyń oraz w trzech muzeach. A zwiedzałem je jeżdżąc wynajętym za 50 batów/dzień rowerem. To chyba najlepsza forma do poruszania się po Ayutthayi. Można wynająć tuk – tuka albo skuter. Można też pojeździć na słoniach. Obok kiedyś już widzianych Wat Pra Si Sanphet (z trzema pięknymi czedi) i Wat Maha That (z charakterystycznym wizerunkiem Buddy oplecionym konarami drzewa), zwiedziłem też wiele innych. Większość z nich, zlokalizowana jest w obrębie wyspy, którą otaczają rzeki Chao Phraya i Lop Buri. Warto jednak wyjechać poza obszar wyspy, aby zobaczyć Wat Chai Watthanaram z ładnym prangiem, otoczonym licznymi stupami. Choć pozostałości watów w Ayutthayi są ciekawe i robią wrażenie, to w większości z nich brakuje, albo są tylko nieliczne, posągi Buddy. Ten niedosyt można zaspokoić w Wat Yai Chaya Mongkol, gdzie posągów jest aż nadto. Do tego duży, leżący Budda, który najładniej prezentuje się w godzinach przedpołudniowych. Do dużej czedi, którą otaczają dziesiątki posągów można wejść do środka. Choć nie zobaczycie tam nic szczególnego, to daje ona wyobrażenie, jak wyglądało przechowywanie relikwii związanych z Buddą, lub zmarłym królem. Bo czedi (lub stupy), są właśnie takimi buddyjskimi relikwiarzami – sanktuariami. Jest to z pewnością jedna z najciekawszych świątyń w mieście.

Ayutthaya
Ayutthaya

Wracając ponownie przez Bangkok, pojechałem na słynny pływający targ Damnoen Saduak. Stojąc w miejskim korku w autobusie, nie żałowałem, że odpuściłem sobie zwiedzanie stolicy Tajlandii. Miasto jest ogromne i często zakorkowane. Zdecydowanie najlepiej poruszać się po nim metrem, albo naziemnym pociągiem – Sky Train. Pływający targ także widziałem podczas pierwszego pobytu w Talandii. Pamiętam wtedy mój zachwyt… Kiedy teraz na spokojnie się temu przyjrzałem, to owszem, jest to miejsce wyjątkowe, ale Damnoen Saduak, to już typowy „jarmark” dla turystów. Średnio na dziewięć łódek z turystami, przypada jedna tajska - targowa. Do tego ten okropny hałas łodzi silnikowych… Nie powinne w ogóle pływać po kanałach, gdzie odbywa się właściwy targ. Mimo tego, miejscu nie można odmówić uroku i trzeba je zobaczyć. Z pewnością w Tajlandii są jeszcze inne pływające targi, gdzie klimat codziennych zakupów pośród kanałów, w małej - drewnianej łodzi, zachował swój dawny charakter.

Damnoen Saduak
Damnoen Saduak

Innym rodzajem targu/bazaru, a dającym także dużo frajdy jest Maeklong Bazar. Znajduje się w miejscowości Samut Songkhram. Można tam dojechać zarówno z Bangkoku, jak i odwiedzić go podczas wizyty w Damnoen Saduak. Na pierwszy rzut oka, targ taki sam jakich wiele. Ten jednak położony jest na torach czynnej linii kolejowej, do której ostatniej stacji Maeklong właśnie, codziennie trzy razy dojeżdża pociąg. Tajowie handlują sobie na torach do czasu, aż nie usłyszą sygnału informującego o nadjeżdżającym pociągu. Wówczas skrzynki z rybami, warzywami i innymi towarami, w mgnieniu oka znikają z szyn, dosłownie na kilka sekund przed nadjeżdżającym pociągiem! Zwijane są też parasole stoisk, aby pociąg mógł przejechać bez przeszkód. Zaraz za ostatnim wagonem parasole wracają do pierwotnej pozycji, skrzynki są z powrotem na torach i wszyscy handlują, jak gdyby nigdy nic… Niesamowity spektakl. Tym bardziej, że pociąg przejeżdża dosłownie kilka centymetrów od towarów, mat, parasoli i samych handlujących… Wszystko jest jednak przećwiczone i zawsze się udaje. Na handlujących nie robi to żadnego wrażenia. Patrzą tylko na turystów, którzy z podnieceniem wyczekują tej chwili i pewnie myślą co w tym szczególnego? :).

Maeklong Bazar
Maeklong Bazar

Transport publiczny w Tajlandii jest bardzo tani. Dodatkowo ja nie lubię się prosić i być na czyjeś łasce... Ale zanim tu przyjechałem, to naczytałem się relacji w internecie o tym, jak to wspaniale się podróżuje po Tajlandii autostopem. Przełamałem się więc i kolejnego dnia, stałem na drodze, próbując dostać się do Pattayi, która była kolejnym celem mojej podróży. Czekałem może 10 minut. Zatrzymała się mama z córką. Jechały tylko do sąsiedniej Amphawy – jakieś 15 km od miejsca gdzie stałem. Ale zawsze to coś. Przestrzegły mnie przed wsiadaniem do pojazdów prowadzonych wyłącznie przez mężczyzn, dały butelkę wody i się pożegnaliśmy. Na kolejną okazję czekałem jeszcze krócej. Młoda parka ze śliczną małą dziewczynką. Kiepsko tylko mówili po angielsku. I to było później moim problemem. Zawieźli mnie do kolejnego miasta, do postoju busów. Nie mogli zrozumieć, że chcę jechać dalej z nimi w stronę Bangkoku. W końcu zacząłem w prostych słowach tłumaczyć: „no bus, no train, no taxi!” Ale i to nic nie dawało, bo zaczęli dzwonić do jakiś znajomych, by ci ze mną porozmawiali po angielsku i wytłumaczyli do jakiego busa mam wsiąść. Podziękowałem im jakoś i wyszedłem z miasta, do którego mnie zawieźli na główną drogę, szukając kolejnej okazji. I tu mi się dopiero trafiło… Złapałem pick-upa, na którego pace dojechałem do samej Pattayi. 200 km przez tajskie autostrady z wiatrem we włosach! To było niesamowite doświadczenie! Może gdzieś na prowincji nie byłoby to nic szczególnego. Ale na trójpasmowej autostradzie przy 120 km/h na pace pick-upa, byłem nie lada atrakcją dla innych kierowców!  Tak oto upłynął mi pierwszy tydzień mojej azjatyckiej przygody… W dalszą drogę, skierowałem się na wyspę Ko Chang, gdzie miałem spotkać się z przyjaciółmi, którzy właśnie kończyli swoją miesięczną podróż po Tajlandii i Kambodży. Ja zostałem dłużej. A gdzie dalej mnie poniesie? Tego nie wiem...

 

GARŚĆ PORAD:

  • Odwiedźcie informację turystyczną w Ayutthayi, gdzie otrzymacie najdokładniejszą mapę lokalizacji świątyń i gdzie dodatkowo można obejrzeć darmową wystawę. Warto kupić bilet łączony za 220 batów, umożliwiający wejście do sześciu kluczowych watów, który jest tańszy od pojedynczych wejściówek.
  • Jeśli jesteście w Ayutthayi tylko przejazdem, lub macie niewiele czasu, warto poświęcić go na zobaczenie Wat Phra Si Sanphet, Wat Maha That, oraz Wat Yai Chaya Mongkol.
  • Po opłynięciu kanałów w Damnoen Saduak, koniecznie trzeba się przesiąść z łodzi motorowej do mniejszej – wiosłowej i spokojnie popływać po bazarze, robiąc zwyczajne zakupy.