facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

…jechałem czystym i cichym metrem do centrum Singapuru, mijając kolejne stacje, których nazwy akcentowane były podręcznikowym angielskim przez miły – kobiecy głos. Od czasu do czasu ten sam głos informował, że „jeśli widzimy jakąś podejrzaną osobę lub pakunek, to należy to zgłosić przez mikrofon znajdujący się w każdym wagonie”. Kiedy dotarłem na miejsce, wyszedłem spokojnie z pociągu bez tłoku i przepychanek, bo ludzie mają narysowane na ziemi, którędy się wchodzi, a którędy wychodzi z metra. Spacerowałem pośród wysokich wieżowców i mimo, że dookoła było czysto, to co chwilę napotykałem kogoś, kto coś sprzątał, zamiatał albo mył. Patrzyłem też zdziwiony na ludzi, jak stoją grzecznie w kolejce pod hotelami, lub na specjalnych przystankach dla taksówek, czekając na nie, zamiast łapać je gdzieś na drodze/parkingu. To poukładanie miało mi towarzyszyć przez kolejne cztery dni jakie spędziłem w Singapurze – mieście, które zrobiło na mnie niesamowite wrażenie i w którym czułem się świetnie i chętnie bym tu zamieszkał.

Kiedy jakiś miesiąc wcześniej wjechałem do Malezji, to zobaczyłem, że jest ona krajem czystszym i trochę bardziej poukładanym niż Tajlandia (o Kambodży nie wspominając…). Ale to co zobaczyłem w Singapurze, przerosło wszystko, nie tylko w Azji, ale i w ogóle co do tej pory widziałem… Kontrast pomiędzy czystością i poukładaniem, a brudem i rozgardiaszem, był widoczny każdego dnia, bo do Singapuru jeździłem codziennie z przygranicznego – malezyjskiego Johor Bahru, który nie grzeszy czystością i jest miastem specyficznym… Choć było to męczące i czasochłonne, to dzięki temu rozwiązaniu, zaoszczędziłem sporo kasy, bo Singapur jest bardzo drogi. Niestety porządek ma swoją cenę…, a mi powoli kończyły się pieniądze podczas długiej podróży autostopem po Półwyspie Malajskim. Ale za to dziś, mogę się pochwalić w paszporcie, ośmioma pieczątkami wjazdowymi i wyjazdowymi z Singapuru ;).

Centrum biznesowe - Marina Bay.

Pierwszego dnia udałem się od razu w rejon Marina Bay, żeby zobaczyć słynne wieżowce Singapuru, usytuowane nad brzegiem rzeki oraz niedawno ukończony hotel – Marina Bay Sands. I tu obok zachwytu nad nowoczesnością, przyszła smutna refleksja, jacy my Polacy jesteśmy "biedni"… Ci którzy byli zaskoczeni, a nawet przerażeni, że jadę gdzieś na autostop do dalekiej Azji, z Polski, z Europy, od "cywilizacji", że tam w Azji bieda itd., itp., to złapaliby się za głowę, jakby zobaczyli to miasto. Już autostrady w Tajlandii, czy malezyjskie Kuala Lumpur pokazały ile nam – Polakom, brakuje do niektórych krajów Azji Płd-Wsch. A w Singapurze? Można się kompletnie zdołować… Kiedy spacerowałem pomiędzy szklanymi drapaczami chmur w okolicach stacji Raffles Place, to z uśmiechem wspominałem wrocławski Sky tower - jedyny wysoki wieżowiec w mieście. Czułem się jak w Nowym Jorku, tym bardziej, że spacerujący tu eleganccy biznesmeni wyglądali, jakby właśnie wychodzili z Wall Street…

Azjatycki Manhattan...

O hotelu Marina Bay Sands dowiedziałem się na krótko przed podróżą do Azji. To nowa atrakcja miasta i od jakiegoś czasu na pewno jego kolejna wizytówka. Zbudowany z trzech osobnych – łukowato wygiętych segmentów hotel, połączony jest na górze dachem w kształcie wygiętej łodzi. Już sam ten widok robi wrażenie, ale to nie wszystko… Na tym dachu – łodzi, znajduje się oprócz punktu widokowego ekskluzywna restauracja, rosną palmy i jest basen! Klienci hotelu pływając mogą podziwiać panoramę miasta z wysokości 57 piętra… Ile kosztuje taka przyjemność? Za noc w najtańszym – podstawowym 39 metrowym pokoju trzeba zapłacić ok. 900 zł. Myślicie nie tak dużo? To może 145 metrowy apartament z bilardem i salą multimedialną za ok. 3 800 zł za noc? :). Jest też suita prezydencka o powierzchni 630 m, składająca się z kilku salonów z jadalnią i uzupełnianym barem, ma cztery sypialnie, pokój do ćwiczeń i gabinet masażu. Ponadto parowe sauny, gabinet naukowy, fortepian, itp. Do tego nie zapominajmy o całej gamie darmowych pakietów rekreacyjno – kulinarnych… Ceny za noc niestety nie znam, ale podejrzewam, że oscyluje w granicach wartości małego auta prosto z salonu! Tym, których nie stać na powyższe warianty, pozostaje darmowy spacer po hotelowej galerii (w jednym ze sklepów widziałem naszyjnik za ok. 80 000 zł!), lub wejście na wspomniany punkt widokowy za ok. 55 zł. Ja tu zrobiłem pewien numer... Zamiast płacić za punkt widokowy, wszedłem do pierwszej wieży hotelu (ta po prawej patrząc od strony miasta), podszedłem do windy i zwyczajnie jak hotelowy gość, wjechałem na 57 piętro, gdzie znajduje się restauracja i basen. Na basen oczywiście nie wejdziecie, ale można popatrzeć, jak bogaci się bawią. Natomiast za zaoszczędzone pieniądze można sobie kupić drinka, czy zamówić coś do jedzenia, zasiąść w wygodnym fotelu i cieszyć oko panoramą miasta. Jak przespać się za darmo w tym hotelu?… Tego nie odkryłem ;).

Panorama Singapuru z Flyer Eye!

W omawianej części miasta Marina Bay, dookoła rozlewiska rzeki, prowadzi promenada którą warto pospacerować, aby z różnych stron obejrzeć budynki centrum biznesowo – kongresowego, hotele, znajdujące się tu futurystycznie wyglądające muzea, czy zrobić sobie zdjęcie z symbolem Singapuru Merlionem – pół lwem pół rybą (Singapur nazywany jest miastem lwa, a ryba symbolizuje bliskie związki miasta z morzem). Pod drugiej stronie rzeki znajduje się kolejna wielka atrakcja – Flyer Eye – na ten moment największe na świecie koło obserwacyjne, mające 165 m wysokości (słynny brytyjski London Eye ma 130 m). Obraca ono powoli 28 kapsułami, umożliwiając oglądanie niesamowitych widoków na miasto, pobliskie ogrody i morze z zacumowanymi statkami. Jeden obrót trwa ok. 30 min., a bilet kosztuje 33$ singapurskie. Wieczorem koło jest podświetlone i prezentuje się bardzo efektownie. Wtedy też można odbyć podwójne kółko z kolacją i szampanem, podawanym przez osobistego kelnera (Panowie świetny pomysł na zaręczyny ;) ). Taka przyjemność to koszt 269 singapurskich dolarów. Jeśli przejażdżka kołem dostarczy Wam za mało adrenaliny/wrażeń, to możecie zaraz obok wynająć sobie Ferrari albo Lamborghini. Na początek macie treningowe kółko na tutejszym torze Formuły 1, następnie wyjeżdżacie na półgodzinną przejażdżkę po ulicach miasta – to wszystko za jedyne 1 130 zł przeliczając na nasze. Jeszcze za mało? To może chcielibyście zasiąść za sterami Boeinga? Przykładowo godzinny lot na symulatorze, gdzie podrywacie maszynę i lecie z miasta do miasta (do wyboru ponad 20 000 światowych lotnisk!) i lądujecie tam gdzie sobie wybraliście, kosztuje 660 zł. Do wyboru są inne tańsze i droższe pakiety. Tak więc w Singapurze można spełnić niemal każdą swoją zachciankę, wszystko jest tylko kwestią zasobności portfela.

Ferrari czy Lamborghini…? Z tego zestawienia wybieram czerwone… :)
Ferrari czy Lamborghini…? Z tego zestawienia wybieram czerwone… :)

Ale Singapur to nie tylko nowoczesne wieżowce i technika. W to wszystko wszędzie wpleciona jest przyroda. Tereny zielone spotykamy tu na każdym kroku. Niektóre z nich wkomponowane są nawet w budynki w postaci ogrodowych tarasów i balkonów. Niemal każdą pustą przestrzeń da się tu wykorzystać na zieleń, która (nie trzeba chyba dodawać), jest idealnie utrzymana. Jednym z takich miejsc jest Gardens by the Bay. Ogród za hotelem Marina Bay Sands to przyjemne miejsce spacerów z opisanymi egzotycznymi roślinami, sadzawkami, aranżacjami tematycznych ogrodów, jak np. chiński i indyjski, czy nawet fragmentem tropikalnego lasu, ukrytego w futurystycznej nazwijmy to szklarni. Jednak największą atrakcją tego miejsca są sztuczne drzewa (zbudowane z prętów/stali), pokryte paprociami i pnączami. Mają różnokolorowe gałęzie i są dodatkowo ozdobione światłami. Tworzą niewielkie zbiorowiska, a jedne z nich połączone są mostem, nawiązującym do mostów linowych w dżungli. Dzięki czemu wszystko można dodatkowo oglądać z góry. Kiedy zapada zmrok, las ten ożywa w trakcie tematycznego pokazu światło – dźwięk. Temat prezentacji nawiązuje do życia tropikalnego lasu. Muzyka i gra świateł robią tu niesamowite wrażenie! Można poczuć się jak w rzeczywistości z filmu „Avatar”… bajecznie!

Gardens by the Bay nocą…
Gardens by the Bay nocą…

W mieście, podobnie jak i w innych azjatyckich metropoliach, są charakterystyczne dzielnice China Town i Little India. Dzielnicę chińską koniecznie trzeba odwiedzić. Ten kwartał starych domów – sklepów to miejsce zarówno na zakupy, jak i napawanie się klimatem odrestaurowanej kolonialnej architektury. W tej części miasta warto zajrzeć do hinduistycznej świątyni Sri Mariamman oraz chińskiej Świątyni Zęba Buddy, która jest jedną z najładniejszych, jaką widziałem na całym Półwyspie Malajskim. Dzielnica hinduska natomiast, wprowadza do miasta mały bałagan, ale u Hindusów to normalne i daje ten właśnie klimat. Przyjemnie też spaceruje się w dzielnicy historycznej, w której usytuowane są budynki parlamentu, ratusza, czy miejscowa katedra. Na pobliskim – dużym trawiastym boisku, młodzież gra w baseball, albo uprawia inne sporty.

Galeria sztuki nowoczesnej

Każdego dnia oglądałem w mieście różne miejsca i w każdym byłem zafascynowany nowoczesnością, czystością, systemem rozwiązań komunikacyjnych i innych udogodnień dla mieszkańców. Co z tego, że nie wolno tu rzuć gum, czy jeść w metrze. Właśnie dzięki takim zakazom (przykładowe kary: jedzenie w metrze 500$, palenie 1000$, przewożenie substancji niebezpiecznych 5000$ singapurskich), miasto jest niemal sterylnie czyste, bezpieczne, komunikacja działa wyśmienicie, a codzienne życie ludzi jest łatwiejsze i elegancko poukładane. Nie ma wulgarnego graffiti, nie ma cwaniactwa i debilstwa, które zdarza się w miastach w Polsce... Nie ma, mówiąc kolokwialnie, „bydła” na chama ładującego Ci się do pociągu, plucia po ulicach, dłubania słonecznika na parkowej ławce i syfienia dookoła. Czyli tego wszystkiego, co u nas wywołuje irytację i oburzenie… Za to jest tu mnóstwo atrakcji, rodem z filmów science-fiction. Każdy wieczór kończyłem spacerem nad ujściem rzeki w dzielnicy Marina Bay, oglądając na przemian nocny pejzaż oświetlonych wieżowców, pokazy laserowe i fontanny z hotelu Marina Bay Sands. Do tego multimedialne prezentacje na ścianie Galerii Sztuki Nowoczesnej, czy wspomniane kolorowe koncerty tropikalnego lasu… Miasto jest niezwykłe, pełne jeszcze innych atrakcji, na które zabrakło mi większych nakładów finansowych, a wierzcie mi, – można tu stracić fortunę... Na pewno te ominięte, zaliczę następnym razem. Jeśli chcecie zobaczyć, jak będą wyglądały miasta na świecie w przyszłości, to jedźcie koniecznie do Singapuru. UNESCO pewnie za jakiś czas wpisze jego część na listę dziedzictwa narodowego, jako przykład jednego z pierwszych – prawdziwych miast XXI wieku…

Nocna panorama miasta
Nocna panorama miasta

GARSĆ PORAD:

  • Pokazy fontann, laserów i animacje na ścianie Galerii Sztuki Nowoczesnej w rejonie Marina Bay, są na przemian zaraz po zmroku.
  • Pokazy drzew w ogrodzie Gardens by the Bay są o 19:45 i 20:45. Najładniej wyglądają z mostu łączącego hotel Marina Bay Sands i sam ogród (widać najwięcej drzew). Warto wejść na Conopy Bridge czy to za dnia czy wieczorem (wejście do 20:00, bilet 5$).
  • Klimatyczne miejsce, to ukryte uliczki na niewielkim wzgórzu blisko dzielnicy China Town. Idąc ulicą South Bridge Road skręcamy w lewo w ulicę Ann Siang Road. Miło się tu pokręcić, szukając np. meczetu Al-Abrar, czy chińskiej świątyni Thian Hock Keng.
  • Pomijając panoramę z góry, czy spacery przy rzece obok wieżowców centrum biznesowego, warto zapuścić się głębiej w ulice Cecil Street, Robinson Road, Raffles Quay, czy pokręcić się przy stacji metra Raffles Place. Gratka dla wszystkich fanów nowoczesnej – miejskiej architektury.
  • Czy będzie to obiad czy kolacja, z dachu hotelu czy na nadrzecznej promenadzie – koniecznie zatrzymajcie się w jakiejś restauracji i podczas posiłku/drinka podziwiajcie widok na zabudowania dzielnicy Marina Bay!
  • Jeśli jedziecie do Singapuru z Malezji to: docierając do miasta Johor Bahru należy udać się do City Squere Galery (większość miejskich autobusów tam dojeżdża i stamtąd odjeżdża). Po drugiej stronie ulicy za galerią (można przejść ulicą lub przejściem naziemnym z galerii) jest centralny dworzec kolejowo – autobusowy. Na tym dworcu, jadąc do Singapuru autobusem, kierujecie się pieszo za znakami w kierunku Woodlands (stacja przesiadkowa i punkt graniczny po stronie singapurskiej), jadąc pociągiem zostajecie na stacji czekając na pociąg (schodzi się w dół obok informacji). Dalsza droga w przypadku autobusu. Po dotarciu nieco skomplikowanym systemem korytarzy do punktu kontroli granicznej (idziemy za tłumem w kierunku wspomnianego Woodlands) i po otrzymaniu pieczątki wyjazdowej z Malezji, idziecie na dół do autobusów. Jest ich dużo i wszystkie jadą w różne części Singapuru. Większość zatrzymuje się przy jakiś stacjach metra i tam najlepiej jest wysiąść i przesiąść się na szybszy pociąg. Bilety autobusowe kosztują od 1-3 ringgitów malezyjskich. Po przejechaniu mostu łączącego Singapur z Półwyspem Malajskim docieramy do kontroli granicznej w Singapurze. Pieczątka w paszport i idziemy do naszego autobusu (ten sam numer i zachowujemy kupiony wcześniej bilet!), który czeka także na dole i operuje już po stronie singapurskiej. Powrót do Malezji wygląda tak samo. Najlepiej wtedy dostać się czerwoną linią metra na stację Woodlands, potem złapać autobus na tzw. Checkpoint (np. nr 950) i dalej jak wyżej czytane od tyłu:). Pamiętajmy, że ostatnie autobusy z Singapuru do Malezji ze stacji Woodlands odjeżdżają ok. 23:30, potem tylko taksówki. Przejście graniczne czynne jest natomiast 24h.