facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Moja pierwsza wizyta w stolicy Rumunii, choć wcześniej planowana, okazała się zwykłym zbiegiem okoliczności. Znalazłem się tu wracając do Polski z Turcji, po nieudanej próbie rowerowej podróży ze Stambułu do Wrocławia. Wpadłem dosłownie na nocleg, bo dalsza droga prowadziła do pobliskiego Ploeszti, gdzie na parkingu czekał Marcin – znajomy kierowca tira, z którym trzy dni wracałem do kraju z Rumunii. Dzięki temu mogłem bliżej przyjrzeć się pracy kierowcy w transporcie międzynarodowym i przespać się w naczepie tira :). Ale o tym za chwilę, najpierw kilka słów o Bukareszcie.

Późnym sobotnim popołudniem wysiadłem na Dworcu Północnym (Gara de Nord) w Bukareszcie, z którego odjeżdżają wszystkie pociągi międzynarodowe i większość krajowych. Tu też przybył mój pociąg z Gornej Orjachowicy w Bułgarii, do której dotarłem trzema autobusami ze Stambułu. Długa to była podróż… Kilkakrotne wkładanie i rozkładanie roweru i sakw. Uśmiech i życzliwość Turków, kontra grubiaństwo i brak pomocy Bułgarów. No i przejazd przez ładne Bałkany oraz szeroki Dunaj na granicy bułgarsko – rumuńskiej. Po dotarciu na miejsce, chciałem jak najszybciej znaleźć nocleg, by mieć jeszcze chwilę na wizytę w mieście. Zupełnie nieoczekiwanie, pomógł nieszczególny przewodnik, w którym znalezłem adres przyzwoitego hotelu, dzięki czemu pojeździłem rowerem po wieczornym Bukareszcie. Następnego dnia po wczesnym śniadaniu, znów ruszyłem na objazd miasta. Jeździło się fajnie, bo ulice są szerokie, chodniki równe i jest kilka ścieżek rowerowych.

Reprezentacyjme Ateneum.

Na pierwszy rzut oka Bukareszt, to głównie bloki i prowincjonalny charakter. Ale w miarę zwiedzania, pośród nieszczególnej zabudowy, wyłaniają się monumentalne – neoklasycystyczne i eklektyczne budowle, takie jak choćby Rumuńskie Ateneum, budynki Narodowego Muzeum Historii Rumunii, czy Pałac Kasy Oszczędnościowej. Większość z nich znajduje się przy reprezentacyjnej Calea Victoriei, wzdłuż której jechałem elegancką ścieżką rowerową. Inne położone są przy Bulwarze Bratianu i w starej części miasta, w kwartale pomiędzy wyżej wymienionymi ulicami, a dodatkowo Regina Elisabeta a Independenti. Kiedy przejechałem rzekę Dambovita, której nurt na specjalne życzenie Ceausescu skierowano do centrum miasta (aby zaspokoić kaprys komunistycznego władcy na rzekę w centrum stolicy…), udałem się w stronę Pałacu Parlamentu. Ta jedna z najbardziej charakterystycznych budowli Bukaresztu, to niewątpliwie pamiątka po rządach tego „Wspaniałego Władcy, Najwybitniejszego Myśliciela Karpat i Dunaju, Niestrudzonego Bojownika o wolność i pokój w Rumunii i na Świecie” itd. – jakim był nazywany (a raczej chciał/żądał, aby go takim określano…) Nicolae Caeusescu. Ten jeden z najbardziej charakterystycznych, komunistycznych dyktatorów w Europie, kazał wyburzyć znaczną część zabytkowej starówki Bukaresztu, aby postawić na jej miejsce olbrzymi Pałac Ludu, a obecnie Pałac Parlamentu. Dziś, ponoć drugi pod względem wielkości po amerykańskim Pentagonie budynek na świecie, to 330 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni, mnóstwo pomieszczeń, w tym reprezentacyjne sale mające od 300 – 500 m powierzchni i wysokość od jednego do sześciu pięter… Ponadto takie osobliwości, jak ważący prawie 20 ton dywan, sala o ścianach obitych jedwabiem, czy dwu i pół tonowy – kryształowy żyrandol. Tych „cudów” w środku nie widziałem, ale poza wielkością budynek nie robi szczególnego wrażenia. A żal za zabytkową zabudową jest większy za każdym razem, kiedy odkrywa się pośród pseudo nowoczesnego – komunistycznego budownictwa, pojedyncze – stare rumuńskie wille i bogato dekorowane cerkwie.

Ogromny Pałac Parlamentu.

A z kilku cerkwi właśnie jakie zwiedziłem, podobały mi się zbudowana na planie koniczyny cerkiew Cretulescu, najstarsza w mieście cerkiew św. Antoniego (zwana też Biserica Curtea Veche) oraz cerkiew Stavropoleos, do której wchodzi się przez uroczy przedsionek z pięknymi kolumnami i arkadami. Ich swoiste kopuły i charakterystycznie malowane wnętrza, przywodziły mi na myśl typową architekturę cerkiewną regionu Marmuresz i Bukowiny, którą razem z górskimi krajobrazami północno – wschodniej Rumunii, mam nadzieję kiedyś zobaczyć.

Cerkiew św. Antoniego
Cerkiew św. Antoniego

Innym charakterystycznym elementem, jaki rzuca się w oczy będąc pierwszy raz w Bukareszcie, są szerokie ulice i place – często z fontannami. Obok wymienionych monumentalnych budowli, wzorowanych na XIX-wiecznej architekturze francuskiej, bulwary i place miały za zadanie upodobnić stolicę Rumunii do stolicy Francji. Bo Bukareszt ponoć nazywany jest Paryżem Wschodu. Nie byłem jeszcze w Paryżu, ale poza łukiem triumfalnym na jednym z rond i faktycznie tymi neoklasycystycznymi budowlami, reszta jakoś mi się z Paryżem nie kojarzy… A na pewno już nie betonowe dziedzictwo, będące wizją Paryża wspomnianego już Ceausescu… Mimo to fontanny na szerokich ulicach i placach, dodają miastu uroku, jak choćby na Bulwarze i Placu Unirii. Jeżdżąc ulicami miasta i spacerując po jego starówce widać też, że Bukareszt jest miastem czystym. Trudno się w nim od razu zakochać, ale pewnie przy bliższym poznaniu można dostrzec jego walory. A ich atrakcyjność jest szczególnie wyrazista, kiedy wyłaniają się pośród monotonnej zabudowy. Jak tylko mogłem, starałem się wykorzystać dane mi tu godziny i finalnie zrobiłem około 20 km rowerem po stolicy Rumunii, zwiedzając w ekspresowym tempie wszystko dookoła ;).

Po zwiedzeniu miasta, pojechałem do położonego na północ od Bukaresztu Ploeszti, gdzie spotkałem się ze wspomnianym Marcinem. Przez trzy dni wracałem z nim do Polski, podziwiając po drodze krajobrazy Rumunii, Węgier, Słowacji i Czech. Przy okazji poznałem bliżej ciężką specyfikę pracy kierowcy tira, nauczyłem się co ile powinny być „pauzy”, jak wyszukuje się zlecenia przewozu towarów na giełdzie transportów, czy też poznałem nowe znaczenia słowa „saksofon”, kiedy to do kabiny tira zapukała dziewczyna i taką o to usługę nam proponowała... Miło będę wspominać wypakowywanie roweru i przejazdy przez granicę, by uniknąć niepotrzebnych kontroli, chowanie się za fotelami, kiedy na drodze stała inspekcja transportu, czy wspólne smażenie jajecznicy i spaghetti na butli gazowej w kabinie tira. Ale chyba najbardziej w pamięci zostaną mi noclegi w naczepie tira...

;)

GARŚĆ PORAD:

  • Przeczytajcie świetną książkę „Rumunia. Koniec Złotej Epoki” Macieja Kuczewskiego, który był korespondentem Polskiej Agencji Prasowej w końcowych latach dyktatury Ceausescu i wielokrotnym, specjalnym wysłannikiem do Rumunii. Czytając tę książkę, można się nieźle uśmiać, ale też i załamać ręce nad ludzką głupotą…
  • Tira najlepiej łapać na parkingach przy drodze lub podmiejskich strefach z hurtowniami i marketami, gdzie wożą one towary, bo nie każdemu kierowcy chce się zatrzymywać rozpędzone – zwłaszcza załadowane auto na trasie. A jeśli, jak ja, macie dodatkowo rowery, to na parkingu jest zdecydowanie łatwiej zapytać o auto wracające na pusto lub z ładunkiem umożliwiającym zapakowanie rowerów. Jeśli kierowca tira nie jedzie w podwójnej obsadzie z kolegą, to bez przeszkód może zabrać jedną osobę do kabiny. W przypadku większej liczby osób, można z powodzeniem siedzieć z tyłu na łóżku, ale w przypadku kontroli policyjnej należy liczyć się z mandatem. Dlatego dobrze jest słuchać nakazów kierowcy, co robić i kiedy się ukryć…