facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Kocham góry! Razem z turystyką rowerową to moja ulubiona forma krajoznawstwa. W Polsce entuzjastycznie z moim przyjacielem chodzę po górach, wpisując przebyte trasy i zdobywając kolejne punkty do książeczki GOT PTTK. Kiedyś jednak uświadomiełm sobie, że jak dotąd, byłem już w 30 krajach i nigdy poza przemierzaniem autem krajobrazowych tras, podziwianiem punktów widokowych, jakimś tam drobnym trekkingiem, dosłownie nie „wlazłem” na żaden zagraniczny szczyt! Jakiś czas temu dostałem książkę z dedykacją od samej autorki Alpinistka na autostopie (Anna Borecka), która podróżując stopem zdobywa kolejne góry w różnych krajach. Po jej przeczytaniu, jeszcze bardziej doszło do mnie, że pora ruszyć na zagraniczne szlaki górskie. Dlatego kiedy pakowałem walizkę na pilotaż na Mauritius, od razu wrzuciłem do niej buty trekkingowe! Może ta egzotyczna wyspa nie kojarzy się z górskimi wędrówkami, nie ma wysokich szczytów, a bardziej słynie z plaż i luksusowych hoteli niż gór. Ale czy znacie kogoś, kto zdobył trzy najwyższe szczyty (i nie tylko…) państwa Mauritius? Teraz już znacie:).

Panorama z Le Morne
Panorama z Le Morne

Le Morne

Półwysep i góra o tej samej nazwie to jednej z symboli wyspy i miejsce, które zawsze pojawia się w folderach turystycznych Mauritiusa. Charakterystyczna fotka z lotu ptaka na górę z kolorową rafą u jej podnóża, rozpala wyobraźnię wszystkich, którzy właśnie wybierają się na Mauritius. Ale zdecydowana większość z nich nie zobaczy tego na własne oczy… Ostatnie 150 m jest bardzo strome i nie dla każdego, więc starszym i schorowanym można wybaczyć. A co z resztą? Górę zdobywałem kilka razy. I widok z niej był jednym z najpiękniejszych, jakie do tej pory widziałem! Często oglądacie jakieś miejsca na świecie, które wcześniej widzieliście na zdjęciach – mocno przerobionych w Photoshopie. I na żywo nie ma efektu… Ale nie dotyczy to Le Morne! Panorama z tej góry jest dokładnie taka, jak na zdjęciach, a nawet lepiej – czujecie ją wszystkimi zmysłami… Jeśli mielibyście wybrać się na jeden trekking na wyspie, to powinna być to wędrówka na Le Morne Brabant…

Trasa: ok. 6 km, czas przejścia ok. 2h 30min. Max. wysokość 490 m.n.p.m. Suma wzniesień ok. 400 m. Dojazd najlepiej wynajętym autem lub taksówką. Przejazd na koniec półwyspu, zjazd z głównej drogi na prawo za znakami na Le Morne. Polną drogą wzdłuż oceanu do punktu startowego (parking/toaleta). Dalej pieszo za znakami.

Słynny widok z Le Morne…
Słynny widok z Le Morne…

Le Pouce

Siedzę na stromej skałce i znów nie wierzę… Jak na tej wyspie jest pięknie! Pode mną zielona dolina, pola uprawne, dookoła liczne szczyty, panorama na stolicę Port Louis i turkusowy ocean w oddali… A to dopiero połowa drogi na szczyt:). Le Pouce to góra, którą warto zdobyć, bo podejście jest dla każdego, a idąc w większości otwartą przestrzenią, ma się ciągle piękne widoki… Tylko końcówka jest dość stroma, ale nawet jeśli się nie zdecydujecie, to widok z polany pod szczytem na Pieter Both i okolicę, w zupełności Wam wystarczy. W drodze powrotnej można zejść do samej stolicy – o ile uda Wam się odnaleźć drogę. Ja znalazłem:).

Trasa: ok. 4 km, czas przejścia ok. 1h 45 min lub 7 km z zejściem do Port Louis (ok. 2h 30 min). Max. wysokość 815 m.n.p.m. Suma wzniesień ok. 360 m. Dojazd autobusem z dworca w Port Louis naprzeciwko Caudan Waterfront (pytajcie o autokar do miejscowość Moka). Bileterowi należy powiedzieć, aby wysadził Was przy wejściu na górę. Z przystanku drogą asfaltową do tablicy ze szlakami po lewej. Dalej prosto w stronę góry. Szlak miejscami oznaczony. Ścieżka dość wyraźna. Zejście tą samą trasą i powrót autokarem do Port Louis. Alternatywnie na płaskowyżu szukajcie słabo wydeptanej ścieżki w prawo w stronę stolicy – na orientację… Z czasem pokażą się tablice informacyjne, które dodadzą Wam otuchy i tak dojdziecie do miasta.

Panorama z płaskowyżu pod Le Pouce
Panorama z płaskowyżu pod Le Pouce

Piton de la Petitte Riviere Noire

Jaka piękna i długa nazwa… Najwyższa góra Mauritiusa to tylko 828 m.n.p.m., ale przyznajcie, że nazywa się bardzo dostojnie:). Można ją zdobyć na dwa sposoby: długim szlakiem od wejścia do Parku Narodowego Czarnej Rzeki w tzw. Petrin lub krótszą trasą przy punkcie widokowym Black River Gorges View Point (jeden z najładniejszych punktów widokowych na wyspie!). Ja zrobiłem tę krótszą trasę, bo pogoda tego dnia niestety nie dopisywała. Trasa jest łatwa – wręcz banalna, tylko końcówka mocno wybija się do góry. Szczyt zdobywałem w rocznicę maurytyjskiego Święta Niepodległości (12.03.), spotykając na górze kilku lokalnych, którzy świętowali tu rocznicę. Pogratulowałem chłopakom jubileuszu i razem czekaliśmy, aż wiatr przegoni chmury, aby obejrzeć panoramę, która w słoneczny dzień musi być cudna: turkusowy ocean, słynny półwysep Le Morne, widok na inne pasma i „morze zieleni” pod stopami… Niestety doświadczyłem tylko kilku przebłysków słońca. Niemniej jednak Piton de la Petitte Riviere Noire, stał się moją pierwszą zagraniczną górą, jaką mam na liście „najwyższych szczytów państw świata. Jestem pewien, że to dopiero początek…

Trasa: dojazd taksówką lub wynajętym autem. W krótszym wariancie, punkt startowy kilkadziesiąt metrów za Black River Gorges View Point po prawej w stronę Chamarel (widoczna tablica i kamień). Trasa w krótszym wariancie ok. 6 km, czas przejścia ok. 2h. Max. wysokość 828 m.n.p.m, suma wzniesień ok. 230 m.

Fenomenalny widok z Black River Gorges View Point!
Fenomenalny widok z Black River Gorges View Point!

Trekking do 7 wodospadów

Celem tego wypadu nie było zdobycie kolejnej góry, lecz zobaczenie zespołu najładniejszych wodospadów na wyspie. Wodospady nie zawiodły, ale pogoda niestety tak:(. Ulewny deszcz padał od samego początku, jak tylko rozpocząłem wędrówkę. Przez to i tak trudna ścieżka była dodatkowo bardzo śliska. Łups! I już leżałem w błocie niemal na samym początku… Kolejne kroki stawiałem znacznie ostrożniej… Pierwsza kaskada dała chwilę wytchnienia od deszczu, bo mogłem schować się pod skalną półką tuż za wodospadem. Przeczekałem ulewę i dalej było już lepiej. Kolejne wodospady są niewielkie. Ale czwarty i piąty robią wrażenie. Z czwartego można skoczyć do wody i pod nim się wykąpać. Piąty jest po prostu przerażająco piękny. Cienki strumień wody spada z bardzo wysokiej – pionowej ściany, na krawędzi której można zwyczajnie stać… Gdyby tylko noga mi się powinęła na tej śliskiej powierzchni..! Kolejnych kaskad już nie oglądałem, bo tego samego dnia czekał na zdobycie wyżej opisany Pioton de la Pettite. Ale na pewno tu wrócę w słoneczny dzień, bo miejsce jest niezwykle piękne.

Trasa: dojazd najlepiej taksówką lub wynajętym autem. Można autobusem z Port Louis do miejscowości Vacoas, a z tamtejszego dworca pytać o kolejny autobus do wodospadów. Na miejscu lepiej skorzystać z usług czekających przewodników, bo trudno znaleźć zarówno punkt widokowy na wodospady, jak i samą trasę do nich (cena przewodnika między 1000 – 2000 rupii w zależna od wielkości grupy). W zależności od ilości wodospadów trasa ok. 2 km.

Jedna z siedmiu kaskad, skąd można skakać do wody
Jedna z siedmiu kaskad, skąd można skakać do wody

Pieter Both

Na koniec zdecydowanie najtrudniejsza góra na wyspie, ale też najbardziej charakterystyczna, którą musiałem zdobyć! Kiedy jedziecie samochodem autostradą przez centrum wyspy, zostawiając Port Louis za górami, od razu rzuca się ona w oczy. Charakterystyczny strzelisty wierzchołek, na czubku którego sterczy osobniczy kamień – tak jakby ktoś postawił „kropkę nad i”:). Czekałem na to wejście bardzo długo, bo kontrahent z którym współpracowałem, jak się dowiedział, że tam się wybieram, zaprotestował i nie pozwolił mi iść samemu. Raz, że potrzebuję przewodnika do asekuracji, dwa – ponoć w okolicach góry przesiadują dealerzy narkotykowi… Obiecał przewodnika i transport, więc się zgodziłem. Czekałem długo i się nie doczekałem. W końcu sam zorganizowałem sobie transport i w piękny słoneczny dzień stałem na polu u podnóża Góry św. Piotra, ustawiając na zegarku GPS 415 m.n.p.m. Czyli do pokonania tylko 407 metrów. Ale jakie to były metry… Na szczyt nie prowadzi żaden szlak, tylko rzadko uczęszczana ścieżka. Praktycznie od razu zaczyna się ostro pod górę. Szedłem – a właściwie prawie się wspinałem bardzo wąską drogą w gęstych krzakach, tak naprawdę nie wiedząc, czy idę we właściwym kierunku. Od czasu do czasu trafiałem na potężne kamienie, które zmoczone porannym deszczem, były śliskie i gdyby nie wspomniane krzaki (za które mogłem się wciągać), nie dałbym rady wspiąć się wyżej. Szlaku nie było i w pewnym momencie zgubiłem drogę, stając pod pionową ścianą nie do pokonania… Ale wcześniej już zauważyłem, że chyba lokalni od czasu do czasu na krzakach, wieszają butelki i puszki, oznaczając w ten sposób drogę. Trzymając się tych „drogowskazów”, trafiłem na stromy wąwóz wysypany wieloma kamieniami, których kanciaste krawędzie były dobrą podstawą pod buty. Nadal w gęstym lesie nie widząc celu wędrówki, wchodziłem ciągle do góry. Kiedy wyszedłem z tych krzaków, zobaczyłem już całkiem blisko charakterystyczny – stromy szczyt góry. Trzeba było tylko pokonać kolejną – niemal pionową ścianę w postaci ogromnego głazu, a potem bardzo strome trawiaste zbocze. Stanąłem w końcu na wąziutkiej przełęczy pomiędzy właściwym szczytem a niższą górką i koniec… Ścieżka dochodzi do stromego wierzchołka góry i dalej albo z linami albo na pewną śmierć, jak tylko noga by się powinęła na tej stromiźnie i człowiek poleciałby kilkadziesiąt metrów w dół..! Żal było, że nie mogę iść dalej, bo efekt z góry nie do końca był dla mnie satysfakcjonujący… Robiąc sobie symboliczne zdjęcie, dostrzegłem nagle wydeptaną ścieżkę na stromym zboczu góry… Wiedziałem, że to musi być to! Niemalże biegiem pokonałem kolejne metry i znalazłem się po drugiej stronie szczytu, dokładnie 35 metrów pod jego „czapeczką”:). Tu ponownie ostatnie metry były nie do pokonania bez sprzętu, choć teoretycznie jest to możliwe. Ale kiedy zajrzałem z wąskiej grani w dół pionowej na jakieś 200 metrów przepaści, to silnie wiejący wiatr, który mną zachwiał, jakby chciał powiedzieć: „nawet o tym nie myśl..!” I faktycznie, tutaj już niczego nie żałowałem, bo zdrowy rozsądek szybko wybił mi głupi pomysł wspinaczki z głowy… Ale widok na szczyt i tak był idealny! A panorama dookoła jak zawsze wspaniała… Pięknie – aż nie chciało mi się schodzić. Dopełniłem obywatelskiego obowiązku, zostawiając u szczytu najtrudniejszej na wyspie góry proporzec z polską flagą. Kiedy tam będziesz podróżniku i go odnajdziesz, wspomnij o mnie… Możesz go zabrać i umieścić na samym czubku – czego serdecznie Ci życzę…

Trasa: ok. 2 km, czas przejścia ok. 2h 45 min. Max. wysokość 822 m.np.m. Suma wzniesień ok. 390 m. Dojazd autobusem z dworca w Port Louis naprzeciwko Caudan Waterfront do Saint Pierre. Następnie przesiadka na dworcu w Saint Pierre do La Laura – Malenga. W miejscowości drogą asfaltową w stronę góry przez most. Dalej prosto. Asfaltówka odbija w prawo, a Wy idziecie prosto polną drogą, która zakręca w lewo. Dalej od razu stromo pod górę słabo wydeptaną ścieżką. Pytajcie ludzi w wiosce. W trakcie podejścia pilnujcie wspomnianych puszek i butelek… Wycieczka tylko dla obytych z górami! Najlepiej w parze, bo o kontuzję nie trudno! Zdecydowanie w słoneczny dzień, bo przy/po deszczu podejście jest bardzo niebezpieczne i praktycznie nie do pokonania…

Mój ślad na Mauritiusie…
Mój ślad na Mauritiusie…