facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Mauritius… Już sama nazwa brzmi niezwykle egzotycznie, przyśpiesza rytm naszego serca i kojarzy się większości z rajem. Turyści oglądają kolorowe foldery, płacą duże pieniądze, lecą kilkanaście godzin samolotem, a na miejscu co? Plaże zamiast palmami, to częściej porośnięte są iglastą kazuaryną, piasek nie jest taki miałki, jak wydawał się na zdjęciu w katalogu, mieszkańcy żyją w prostych – czasem obskurnych domach, tropikalnej roślinności jak na lekarstwo, zamiast tego wszechobecna trzcina cukrowa i do tego jeszcze często pada deszcz! Gdzie jest ten obiecany raj z folderu biura podróży?! Przeżywają spore rozczarowanie, zwłaszcza jeśli wybiorą hotel niskiej klasy.

Plaża z raskim widokiem...

Tego doświadczy każdy, kto swoją wizytę na wyspie, ograniczy do hotelowego leżaka, coca coli i frytek… Zamknie się tym samym na prawdziwe piękno wyspy, ukryte w jej wnętrzu. Bo Mauritius jest rajem jak powiedział Mark Twain, tylko takim ukrytym, który wymaga poznania, czasu, nieśpiesznie, ze smakiem i wówczas można się tu rozanielić… Poniżej kilka miejsc na wyspie w których odnajdziecie właściwy klimat, ale też bez zobaczenia których, żal tę wyspę opuszczać…

Le Morne

Kiedy wpiszecie w wyszukiwarce internetowej hasło „Mauritius” i wybierzecie opcje „grafika”, to większość pierwszych zdjęć pokazuje górzysty półwysep z lotu ptaka, z kapitalną rafą i kolorami wody dookoła. To Le Morne Brabant, wizytówka wyspy i jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie w życiu widziałem! Ale wiecie, co jest najciekawsze? Że 70% turystów przylatujących na Mauritius, nigdy tego nie zobaczy! Ok, może nie każdego stać na lot helikopterem nad półwyspem, za kilkaset euro. Ale treking na górę pomimo, iż wymagający, dla większości jest osiągalny. Mimo to, jakoś ludziom tam nie po drodze i opuszczają wyspę, bez zobaczenia najpiękniejszego miejsca, jakie wcześniej oglądali w katalogu i swoim przewodniku… Nie popełnijcie tego błędu!

Panorama Le Morne.

Chamarel

Kiedy oglądacie film o jakiejś parze, która rozbiła się na bezludnej wyspie, to najpierw uchodzą oni ledwo życiem, lądując na jakiejś rajskiej plaży, a potem co? Potem zaczynają tę wyspę eksplorować w poszukiwaniu jedzenia, schronienia i tak najczęściej trafiają na ukryty w dżungli wodospad. Prawda, że jest tak na filmach?:). Mauritius ma też kilka pięknych wodospadów, pośród których wyróżnia się Chamarel. Ukryty w górach, pośród dżungli, wygląda zjawiskowo. Smukła – podwójna kaskada wody, spada z blisko 100 metrowego klifu, rozpryskując się o skały na dole. Wodospad ogląda się z dwóch punktów widokowych, a panorama dookoła niego, jest bardzo malownicza. Zwłaszcza kiedy czasem pojawia się tęcza…

Ukryty w dżungli wodospad Chamarel
Ukryty w dżungli wodospad Chamarel

W tej samej okolicy jest też inny cud przyrody, jakiego do tej pory nie widziałem w żadnym innym kraju… Seven colloured earhts - czyli ziemia w siedmiu kolorach. Wyobraźcie sobie gęstą – tropikalną roślinność dookoła, a pośrodku tego pagórkowatą „hałdę” kolorowego piasku, na której kompletnie nic nie rośnie! Ten piasek (czy ziemia jak w nazwie), to stara lawa wulkaniczna, która schładzając się w różnych okresach, przybrała kilka kolorów. Efekt jest niesamowity. Zwłaszcza kiedy przez chwilę popada deszcz i zaraz potem wyjdzie słońce. Krople rosy przepuszczają promienie słoneczne i wydobywają kolory z lawy. Można tu usiąść pod słomianą parasolką, zamówić kubek lokalnej kawy chamarel arabica i podziwiać widoki.

Kolorowa ziemia
Kolorowa ziemia

Pamplemousses

Raj to niewątpliwie zieleń, palmy i tropikalna roślinność. Ponad 80 gatunków palm możecie podziwiać w Ogrodzie Botanicznym Pamplemousses. Ale nie tylko palmy. Spacerując pośród setek innych gatunków drzew i kwiatów jednego z największych ogrodów botanicznych na południowej półkuli, nie trzeba być znawcą roślin, żeby poczuć uspokajający klimat tropikalnej zieleni… Natomiast zdjęcia przy stawie ogromnych lilii wiktoriańskich albo przy basenie z lotosami, będą jednymi z najbardziej urokliwych z wyjazdu.

Labourdonnais

Na pierwszy rzut oka miejsce to może nie pasować Wam do listy. Ale jak przespacerujecie się aleją hinduskich drzew i powoli zobaczycie wyłaniający się za ich koron – najpiękniejszy na wyspie kolonialny dom, to zrozumiecie moją intencję… Sceneria jak z romantycznego filmu, aż chciałoby się mieć taki dom na własność, na tej tropikalnej wyspie! Jeśli wybraliście Mauritius na swoją podróż poślubną i zabraliście ze sobą ślubne stroje, to Labourdonnais będzie idealną scenerią na zdjęcia!

Rajska rezydencja Labourdonais…
Rajska rezydencja Labourdonais…

Plaże

Dla wielu wyznacznikiem raju są plaże. Linia brzegowa Mauritiusa, to liczne naturalne zatoki i takież same zatokowe plaże. Wyjątkiem jest kilkukilometrowa plaża w okolicach Flic en Flac. Niektóre jej odcinki są bardzo malownicze (np. Wolmar). Jakby nie było, spacer dowolną plażą na wyspie, kolory wody, widoki na sąsiednie wysepki i kołyszące się na wodzie łódeczki, wprowadzą Was w rajski klimat. Na północnym – zachodzie wyspy są dwie znane plaże: Troux aux Biches i Mont Choisy. Mimo iż więcej przy nich kazuaryny (rodzaj iglaka sprowadzony z Malezji w celu ochrony plaży od wiatru), niż palm, to spacer obiema dostarcza wielu estetycznych wrażeń. Podążając całkiem na północ docieramy do Cap Malheureux. Ten najbardziej na północ wysunięty przylądek należy odwiedzić nie tyle ze względu na plażę, ale uroczy widok zatoki z białym kościołkiem o czerwonym dachu i panoramą na sąsiednie wysepki.

Beztroska zabawa na plaży

Podążając na wschód warto zatrzymać się na plaży Belle Mare. Kawałek dalej jest Ile aux Cerfs - to nie tyle plaża, co nazwa osobnej wysepki, na którą warto popłynąć. Opływająca ją woda jest w tropikalnych kolorach, a plaża podczas odpływu wcina się głęboko w ocean. Niesamowity efekt tego miejsca widziałem z góry, lecą na spadochronie za motorówką… Bajka! Na południowym wschodzie jest zatoka Blue Bay, a w jej okolicy plaża Pointe de Esny. Sama nazwa zatoki wskazuje na niesamowity kolor wody (fajne miejsce na snurkowanie), a na plaży można przyjemnie wypocząć. Plaże na Mauritiusie nie są może tak rajskie jak na sąsiednich Seszelach, czy Malediwach, ale wizyta na którejś z powyższych, zadowoli nawet najbardziej wybrednych.

Klimat maurytyjskiego wybrzeża.

Gris Gris

Tak nazywa się najbardziej na południe wysunięty punkt Mauritiusa. I w odróżnieniu od piaszczystych zatok, które spotyka się dookoła wyspy, tutaj wybrzeże stanowi stromy – wulkaniczny klif, o który z impetem rozbijają się fale Oceanu Indyjskiego. Wcześniej fale te załamują się na pobliskiej rafie, tworząc także efektowne widowisko. Ta sceneria, kolory wody i niewielka – zwykle pusta plaża na dole, to miejsce, które z jednej strony uspokaja, a z drugiej daje potężną dawkę pozytywnej energii, za każdym razem kiedy tu jestem. Można usiąść na ławce lub zboczu i kontemplować widoki.

Niespokojny ocean przy Gris Gris...

My – Europejczycy, czy ludzie z bogatego Zachodu, mamy takie utarte – błędne wyobrażenie o raju, na które składa się przede wszystkim siedzenie w hotelu. Myślimy, że na jakiejś tropikalnej wyspie z katalogu, znajdziemy idylliczną plażę, luksusowy hotel, gdzie z jednej strony będzie mało ludzi, a z drugiej za rogiem, ma być dostęp do 100% cywilizacji z Mc Donaldem, KFC, autostradami, galeriami, sklepami itp. – jak u nas w domu… A tak z reguły nie jest! Raj najczęściej jest ubogi, z biednymi mieszkańcami dookoła, z brakami w dostawie wody i prądu, niechcianymi zwierzętami w hotelowym pokoju, itp. Mauritius i tak jako jeden z najbardziej rozwiniętych krajów Afryki, prezentuje w tym względzie wysoki standard. Jest też jednym z najbardziej bezpiecznych – egzotycznych kierunków na świecie. I jest także rajem, który szczególnie, jak żaden inny, odkrywa swoje uroki przy głębszym poznaniu. A nie doświadczą nigdy tego ci, którzy swój „maurytyjski raj”, ograniczają do hotelowego leżaka. Potem wracają do domu i czasem się słyszy: „eee, przereklamowany ten Mauritius”… Ale kiedy ja stoję na szczycie dowolnej góry na wyspie, patrzę na oszałamiającą zieleń pode mną i turkusowy ocean w oddali, to wiem, że jestem w raju...

Le Morne raz jeszcze…
Le Morne raz jeszcze…

GARŚĆ PORAD:

  • Biura podróży z Polski, czy lokalne agencje na miejscu, mają w ofercie wycieczki do wszystkich opisanych miejsc. Jeśli podróżujecie na własną rękę, to najlepszą opcją będzie wynajem auta. Autobusy jeżdżą dość często, ale z uwagi na kręte drogi i liczne przystanki, podróż nimi zajmuje sporo czasu. Auto na dzień z pełnym ubezpieczeniem można mieć od 40 euro. Jeździ się trudno (ruch lewostronny!), drogi nie zawsze są dobrze oznaczone, wiele miejscowości nie ma chodników, więc piesi na ulicach to norma, nocami gania wielu psów – ale da się:). Alternatywą jest też wynajem auta z kierowcą na cały dzień, który zawiezie Was tam gdzie chcecie (od 70 euro).
  • Najlepszą porą na pobyt na Mauritiusie są miesiące listopad-grudzień. Początek tutejszego lata, to naturalnie słoneczne dni, nie tak duża jak później wilgotność powietrza i pięknie kwitnące Flamboyanty, które płoną na czerwono mnogością kwiatów, upiększając całą wyspę… Uwaga na okres od stycznia do marca na możliwe cyklony. Ale zasadniczo wyspa nadaje się do zwiedzania przez cały rok.
  • Jeśli marzy Wam się ślub na tropikalnej wyspie, to Mauritius idealnie się do tego nadaje. Załatwienie formalności, rezerwacje w hotelu, organizacja przyjęcia, kwiaty, kosmetyczka – właściwie wszystko co chcecie. Są różne pakiety od podstawowych po „full service”. Zainteresowanym mogę polecić mieszkającą na miejscu Olę – Polkę, która zorganizuje Wasz wymarzony ślub: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.