facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Podróżując po krajach muzułmańskich, już na początku w oczy rzuca się specyficzny styl jazdy lokalnych. Zasady, jakie panują na drodze (a właściwie ich brak…), stawia pod znakiem zapytania sens wynajmu auta i zwiedzania na własną rękę. Kiedy jeszcze w wypożyczalni dowiadujesz się, że nie ma czegoś takiego jak „full insurance” i w razie stłuczki musisz zapłacić 20% wartości szkody, to strach i zdrowy rozsądek, każą zapomnieć o przygodzie odkrywania kraju na własną rękę. Tak było ze mną w Maroku. Może nie bałem się jazdy w chaosie, jaki panuje na drodze, ale perspektywa płacenia kilkuset lub kilku tysięcy euro za niezawiniony przez mnie wypadek, była mało zachęcająca… Gdybym odpuścił, to pozbawiłbym się przyjemności jazdy krajobrazową drogą nad brzegiem wzburzonego oceanu oraz widoku jednych z najpiękniejszych gór, jakie było mi dane do tej pory oglądać. Fakt, bez mandatu po arabsku się nie obeszło, ale zawsze muszą być jakieś koszty :).

Nad jedną z pustych plaż.

SPOD WODOSPADU NA PLAŻĘ

Na pierwszą wycieczkę wybrałem góry z wodospadem na północ od Agadiru i powrót drogą wzdłuż plaż nad oceanem. Sam wodospad w miejscowości Immouzer, jest popularnym celem wycieczek typu jeep safari. Mój „jeep” nie miał ani odpowiedniego zawieszenia, ani mocy i pojemności, ale dojechać się udało ;). Zresztą na początku było łatwo, bo droga mimo iż kręta, była wyasfaltowana i łagodnie wznosząc się do góry, stopniowo ukazywała czarujące panoramy. Później, kiedy zjechałem do wąwozu, zaczął się szuter i kamienie. Droga była ewidentnie w remoncie, bo od czasu do czasu musiałem mijać się z dużymi ciężarówkami. Towarzyszył mi także strumień, który gdyby niósł trochę więcej wody, to zalał by całą drogę i moje auto. Ale to wszystko nie było w stanie popsuć wrażeń z otaczających mnie krajobrazów. W końcu była wiosna, wszędzie zielono, palmy i kwiaty. Po opuszczeniu wąwozu ze strumieniem, droga znów była utwardzona i mogłem pędzić do wodospadu. Wiedziałem, że z powodu małych opadów, kaskady mogą nie być szczególnie obfite. Na miejscu faktycznie się okazało, że większą atrakcją od wodospadu, była panorama na góry dookoła. Tylko charakterystycznie wyżłobione przez wodę skały i małe jeziorko na dole, było dowodem na istniejący tu zazwyczaj wodospad.

W drodze do wodospadów.

W dalszą drogę ruszyłem krętą drogą w stronę wybrzeża, do miejscowości Tamri. W tej nie ma nic szczególnego do oglądania, więc od razu znalazłem się na głównej drodze łączącej Agadir z Essaouirą. Góry Atlasu Wysokiego, które schodzą w tym miejscu do oceanu i puste – szerokie plaże, tworzą wyjątkowy krajobraz. Warto zdjąć nogę z gazu i nieśpiesznie przyglądać się tym widokom. Zatrzymywałem się także w kilku miejscach, by jeszcze lepiej – z wiatrem we włosach wiejącym od oceanu, poczuć otaczający mnie klimat. Czasem warto zatrzymać się na dłużej, przejść się wzdłuż wybrzeża, żeby odkryć choćby takie miejsca jak na zdjęciu:

Niezwykły krajobraz atlantyckiego wybrzeża!
Niezwykły krajobraz atlantyckiego wybrzeża!

Tak dojechałem do Taghazout. To popularna wśród surferów miejscowość, gdzie można zobaczyć, jak początkujący i zaawansowani próbują opanować fale. Tutaj zrobiłem sobie dłuższą przerwę na spacer i moje ulubione amlou (miazga pozostająca po wyciśnięciu oleju z owoców arganowych, zmieszana z miodem, podawana w naleśnikach na słodko). Za miejscowością w stronę Agadiru, ciągnie się kilkukilometrowa – szeroka plaża, póki co jeszcze bez hoteli (choć można już zobaczyć tablice z planami zagospodarowania). Zabudowane m.in. czerwonymi i biało – niebieskimi domkami Taghazout to nieduże skupiska domów, rozłożone bez większego ładu na zboczu góry i wzdłuż wybrzeża. W domach tych mieszczą się proste hoteliki i restauracje. Do tego niebieskie łodzie, porozrzucane na plaży i zwykli mieszkańcy zajęci swoimi sprawami. Całość ma swoisty – urokliwy klimat. Warto tu wpaść, bo mimo bliskości turystycznego Agadiru, ma się wrażenie przebywania w znacznie odmiennym świecie.

Urok Taghazout...

NIEZWYKŁE GÓRY W OKOLICACH TAFRAOUT

Na kolejną wycieczkę autem, obrałem kierunek na południe, a moim głównym celem, były górskie krajobrazy w okolicach Tafraout. Wycieczka zaczęła się fatalnie, bo od rana padało, a w drodze zatrzymała mnie policja i dostałem mandat, za wyprzedzenie na ciągłej linii ciężarówki, która od dłuższego czasu spowalniała moją jazdę. Wykorzystałem moment progu zwalniającego (droga była w remoncie) i przy niedużej prędkości, nie powodując zagrożenia na drodze, wyprzedziłem jadące przede mną auto. Pech chciał, że kawałek dalej stała policja i na dzień dobry 700 dirhamów! Szlag człowieka może trafić, kiedy widzi setki skrajnie bardziej rażących sytuacji w wykonaniu lokalnych, a tu mandat za taką błahostkę! Na szczęście, jak to w arabskim kraju – można się targować :) i skończyło się na 300 dirhamach. Dostałem na pamiątkę wypisany kompletnie niezrozumiałymi „arabeskami” dokument, bez podanej kwoty, która zapewne wylądowała w kieszeni policjantów…

Kłapouchy z Maroka ;)

Po dojechaniu do Tiznitu, ruszyłem od razu w stronę gór. Nie zwiedzałem miasta, bo znałem je z wycieczek, które prowadziłem tu z turystami, podczas pracy rezydenta. Cały czas padało i im bardziej zapuszczałem się w głąb kraju, tym deszcz był mocniejszy. Wspinałem się ciągle do góry i liczyłem, że może uda mi się wyjechać ponad chmury i zostawić ulewę na dole. Nic z tego. Było tylko gorzej… Tak dojechałem do Przełęczy Kerdous, pozbawiony widoków na całej trasie i na samej przełęczy także :(. Robiąc sobie krótki przystanek, zrezygnowany ruszyłem w stronę Tafraout, nie wierząc, że cokolwiek zmieni się tego dnia w pogodzie. Allah chyba jednak się zlitował i od godziny 14:00, deszcz ustał i chmury powoli się rozwiewały… Było to jeszcze dalekie od ideału, ale w miarę zbliżania się do celu, sytuacja ulegała stopniowej poprawie. Na kilka kilometrów przed Tafraout, zobaczyłem wierzchołek gór, które miały mnie później zachwycić… Wcześniej zatrzymałem się w małej wiosce spacerując pośród prostych domów w kolorze skał, które je otaczały, tworząc niezwykle harmonijny krajobraz. W samym Tafraout zatrzymałem się tylko na chwilę, ciągnięty jak magnes widokiem gór, które były przede mną. Niebo na dobre się już wypogodziło i moja wycieczka tak naprawdę dopiero się zaczęła! Widziałem już trochę górskich scenerii, ale masyw Dżabal el Kest mnie zahipnotyzował! Przede mną rozpościerała się łagodna dolina, ograniczona wysoką ścianą kolorowych skał, która ciągnęła się przez kilka kilometrów. Wysokie – nagie skały, mieniły się w słońcu kolorami brązu, pomarańczy i ochry. Właśnie to słońce, którego tak od rana mi brakowało, w tym momencie idealnie padało na ten przyrodniczy cud natury… Zachwycony tym urzekającym krajobrazem, zatrzymywałem się co kilkadziesiąt metrów, robiąc kolejne postoje na podziwianie tej fantastycznej scenerii! Bardzo było mi żal, że nie mogłem tu zostać na dłużej…

Bez wątpienia jedna z najpiękniejszych dróg na szlaku moich marzeń...

Kiedy opuściłem dolinę, krajobraz zmienił się na bardziej księżycowy, ale nadal było pięknie. Masyw, którym byłem tak zachwycony, okrążałem teraz po innej stronie, ale tu nie był on aż tak wysoki, bo jechałem górskim płaskowyżem. W tej części Maroka, często można spotkać charakterystyczną zabudowę: proste domy zbudowane z glinki pise (mieszanina gliny, słomy i wapna), które idealnie współgrają z otaczającą je rzeczywistością. Czasem ciasno zabudowane domy na wzgórzach tworzą ufortyfikowane ksary (małe wioski – twierdze, charakterystyczne dla Berberów mieszkających na pustyni). I taką też wioskę, (Tizourgane) mijałem na trasie. Gdyby nie brak roślinności i ostre słońce, to wyglądała ona trochę, jak zamek w Szkocji :). Dalsza droga miała mnie prowadzić w kierunku wybrzeża, przez miejscowości Ait Baha i Biougra. Ale pogubiłem się trochę na tych krętych drogach, bo przyznajcie sami, jak tu odczytać taki znak:

:)
:)

Jechałem więc nadal wysokim płaskowyżem, krętymi drogami, tak naprawdę nie mając pewności, czy zmierzam w dobrym kierunku. Ale do końca dnia towarzyszyło mi już słońce, kręta droga dawała frajdę z jazdy (choć trzeba przyznać, pod koniec było to już męczące…), a krajobrazy cieszyły oko. Jakoś udało mi się zjechać z gór i kiedy w oddali zobaczyłem znany widok Wysokiego Atlasu w okolicach Agadiru, byłem pewny, że podążam we właściwym kierunku.

Bo Maroko, to właśnie góry i górskie kręte drogi. Przepiękne panoramy i niezwykły klimat arabskich miast i małych wiosek. Te dwie krótkie wycieczki były moim wstępem do innej – większej podróży na tzw. Wielkie Południe Maroka. Obszar od Agadiru przez Marrakesz po wydmy Sahary i z powrotem. Jeszcze więcej gór, jeszcze więcej krętych dróg i niezwykłego klimatu berberyjskich wiosek… Mam nadzieję wkrótce spełnić to marzenie…

Z panoramą na Tizourgane.

GARŚĆ PORAD:

  • Jak pisałem we wstępie, większość lokalnych wypożyczalni nie ma pakietu pełnego ubezpieczenia. Czasem proponują, że „ok, full insurance” i masz im wierzyć na słowo, a w warunkach ubezpieczenia nie ma nic na ten temat. Rozwiązaniem jest skorzystanie z wypożyczalni międzynarodowych. Te mają pakiety pełnego ubezpieczenia, ale wynajem auta na miejscu jest drogi. Najlepiej zrobić wcześniej rezerwację przez internet (jest wtedy taniej) i na miejscu odebrać samochód.
  • Wycieczkę z drugiego dnia, warto poszerzyć o wizytę w Sidi Rbat na wybrzeżu. Piękna – pusta plaża i groty rybaków w klifie nad oceanem.
  • Samo Tafraout może być tematem na kilkudniowy pobyt i treking/wspinaczkę po okolicznych górach. W internecie jest sporo informacji i ofert na ten temat.