facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Witaj Malezjo! :). Byłem mocno podekscytowany, przekraczając granicę kolejnego – egzotycznego kraju, podczas swojej autostopowej podróży po Azji. Prosto z granicy, ruszyłem w kierunku George Town na wyspie Penang. Było ono moim pierwszym miejscem, jakie zobaczyłem w Malezji. I może dobrze, że tak się stało, bo dzięki temu, od razu przekonałem się o bogactwie kulturowym tego kraju. Malajowie, Chińczycy, Hindusi – takiej wielokulturowości jeszcze w Azji Pd – Wsch. nie widziałem. Zanim tu jednak dotarłem, ustanowiłem nowy rekord w liczbie złapanych aut na drodze, podczas jednego dnia :). Trasę z Don Sak w Tajlandii do George Town w Malezji (525 km), pokonałem w sumie 8 autami: 4 w Tajlandii i 4 w Malezji. Wieźli mnie między innymi: tajski fotograf, tajskie panie w średnim wieku, jadące na modlitwy do świątyni, malajska para z chorą córeczką, którzy jechali z nią do szpitala, czy Chińczyk, który zapomniał zdjąć z dachu auta telefon, o czym dowiedzieliśmy się po kilkudziesięciu metrach, jak spadł na drogę pełną aut… Na szczęście udało się go zabrać z drogi i ponoć działa :). Tym samym znów udało się przekroczyć granicę dwóch egzotycznych krajów, nie używając publicznych środków transportu. A ile przy tym znajomości, przygód i ciekawych historii...

Witaj Malezjo!

W George Town jeździ darmowy autobus dla turystów, ale zabytkowa część miasta jest w zasięgu spaceru i to zdecydowanie najwygodniejsza forma przemieszczania się tutaj. Będąc tu czułem się po raz pierwszy jakby w Europie, a wszystko za sprawą kolonialnej architektury, dzięki której miasto widnieje na liście UNESCO. I faktycznie uliczki i zabudowa centrum przypomina małe – europejskie miasteczka. W jednokondygnacyjnych – szeregowych budynkach, mieszczą się dziś hinduskie sklepiki, restauracje, warsztaty chińskich rzemieślników, hostele. Sporo z nich jest też opuszczonych, albo wymaga modernizacji. Mnie jednak bardziej niż kolonialna zabudowa zauroczył panujący tu klimat kulturowego tygla. Stoisz na ulicy, czekając na miseczkę tutejszej zupy z makaronem (Penang laksa), przyglądając się pracy chińskiego stolarza. W pewnym momencie słyszysz nawoływanie do modlitwy muezina z pobliskiego meczetu. Obok ciebie przejeżdżają malajscy rikszarze, naprzeciwko w małej świątyni Chińczycy palą kadzidełka, a po drugiej stronie ulicy widzisz hinduski ubrane w różnokolorowe sari. Wszystko dzieje się właściwie w jednym momencie. I tak wygląda tu każdy dzień… Takiej różnorodności kulturowej nie widziałem nigdzie indziej. To właśnie na Penangu, po raz pierwszy zetknałęm się bliżej z kulturą Hindusów i Chińczyków. Próbowałem odgadnąć tajemnicze rytuały rzucania drewnianych „klocków” podczas modlitwy w małych, zdobnych w smoki i chińskie piktogramy świątyniach. Będąc w dzielnicy hinduskiej, nie można było oderwać oczu od kolorowych strojów dla kobiet, czy to w witrynach sklepowych, czy na nich samych. Grała głośna bollywoodzka muzyka, a w powietrzu unosił się zapach przypraw.

Wracając do architektury, to bardzo podobały mi się w chińskiej dzielnicy i okolicznych uliczkach, rysunki na murach domów, połączone z dostawionymi eksponatami. Były na przykład namalowane w pozycji siedzącej dzieci, a pod nimi dostawiono rower. Inne również namalowane siedziały na motorze, albo huśtały się na doczepionej huśtawce. Oprócz tego, jest tu sporo ciekawych rzeźb z drutu/stali, mających swoją ukrytą symbolikę. Najlepsze jest to, że na wszystko trafia się przypadkiem zwyczajnie spacerując po mieście. Przypominało mi to trochę poszukiwanie krasnali we Wrocławiu ;).

 

Uliczna sztuka...

Samo George Town poza centrum, to już nowoczesne miasto z wysokimi wieżowcami i rozwiniętą siecią dróg. Łączące wyspę dwa mosty należą do jednych z najdłuższych na świecie: odpowiednio 13,5 i 24 km długości! Ja jechałem tylko tym krótszym. Wieczorami ulice pełne są straganów z jedzeniem, w chińskiej dzielnicy rozstawiają się artyści ze swoim rękodziełem – jest klimatycznie… Spacerując po jednym mieście, człowiek odkrywa różne światy. Bez wątpienia George Town na wyspie Penang, to obowiązkowy punkt zwiedzania na mapie Malezji.

GARŚĆ PORAD:

  • Prom na wyspę z Butterworth płatny jest tylko w jedną stronę. Wypływając z wyspy płynie się za darmo.
  • Ulica Lebuch Chulia i okolice to zagłębie tanich hosteli. Niektóre z nich usytuowane są w starych i zniszczonych budynkach, przez co w środku wyglądają kiepsko. Ale można znaleźć przyzwoite zakwaterowanie za rozsądne pieniądze.
  • Warto zajrzeć do licznych chińskich świątyń i rozejrzeć się po sklepach w hinduskiej dzielnicy.
  • Warto wyskoczyć za miasto do buddyjskiej świątyni Kek Lok Si (autobus miejski ok. 2 ringgity). Położona na wzgórzu ma liczne posągi Buddy, ładny ogród i wysoką pagodę z szeroką panoramą na miasto.