facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Pamiętam jeszcze z czasów pracy za biurkiem w biurze podróży, kiedy przychodzili do mnie klienci z grubszym portfelem i kupowali wakacje do luksusowych resortów w Varadero. Mimo teoretycznej znajomości oferty hotelowej i specyfiki kierunku, w tamtym czasie samo Varadero, jak i cała Kuba, były dla mnie pewną abstrakcją i jednym z nieosiągalnych celów turystycznych marzeń. Wtedy też po raz pierwszy usłyszałem „słodko brzmiącą nazwę” Cayo Coco… Od tego momentu minęło trochę czasu, ale dziś, kiedy piszę te słowa w podróżniczym notatniku, siedzę w Boże Narodzenie pośród palm i zieleni luksusowego hotelu w Varadero, popijając tytułowego drinka cocoloco! :). Natomiast dwa dni wcześniej, stąpałem po delikatnym jak cukier puder, piasku na plaży Cayo Coco właśnie. Zanim jednak do tego doszło…

Jest 21.12.2015, około godziny 20:00. Od ponad dwóch godzin czekam na dworcu autobusowym w Ciego de Avilla na kobietę, która już dawno powinna otworzyć punkt sprzedaży biletów autokarowych, bym mógł zakupić swój bilet do Varadero, aby spędzić tam Święta Bożego Narodzenia. Samych biletów być może już nie ma, bo większość turystów już dawno je zarezerwowała, w tym gorącym świąteczno – noworocznym okresie. Ja nie miałem takiej możliwości, bo bilet lotniczy na Kubę, kupiłem trzy dni przed wylotem i nie wiedziałem, w którym miejscu na wyspie spędzę święta, organizując sobie tu każdy dzień na bieżąco. W dotarciu na dworzec w Ciego de Avilla z Moron (gdzie miałem nocleg) i oczekiwaniu tutaj pomaga mi Chris – student medycyny z Wysp Salomona. Pierwszy raz w życiu spotkałem kogoś z tak odległego od Polski kraju! Sam Chris był zaskoczony, kiedy zapytałem go o Honiarę (stolica kraju), bo większosć ludzi nie ma pojęcia o jego kraju. Chrisa poznałem, kiedy próbowałem skorzystać z kafejki internetowej w Moron, żeby sprawdzić możliwości dojazdu do Varadero. Użyczył mi wtedy swojego konta internetowego (na Kubie nie można od tak sobie odpalić wi-fi, albo otworzyć strony w kawiarence. Trzeba kupić kartę i założyć swoje prywatne konto. Kiedy zorientowałem się, że może być problem z biletami i muszę jechać osobiście na dworzec autobusowy, zaoferował mi swoją pomoc, załatwił tanią taksówkę, poświęcił swój czas i jeszcze potem zorganizował tani nocleg. Kiedy wreszcie kupiełm ten bilet, wracałem już ostatnim autobusem z Ciego do Moron. Nie wjeżdżał on jednak do miasta, tylko zatrzymywał się gdzieś na skrzyżowaniu 3 – 4 km od miasta. Może to nie dużo, ale zmęczony całym dniem podróży i organizacji dalszego pobytu, nie miałem ochoty na spacer prawie o północy, pośród „szczerego pola”, szukając drogi do mojego hotelu. Ale podróżnikom najczęściej los sprzyja (o czym nie raz już się przekonałem) i nie wiadomo skąd, pojawiła się nagle kareta zaprzężona w konie, którą Chris złapał dla mnie „na stopa”! Do głowy by nie nie przyszło, że coś takiego tej nocy może mi się przydarzyć! Życie naprawdę potrafi zaskakiwać…

Piękna plaża i piękny wóz...

Następnego dnia rano razem z parą Włochów (których poznałem wcześniej w drodze z Trynidadu do Moron), pojechałem na zasłużone, po 10 – dniowym zwiedzaniu Kuby, plażowanie na Cayo Coco. Jechaliśmy 27 – kilometrową groblą, mając morze po obu stronach, bo Cayo Coco to jedna z 1300! wysepek u wybrzeży Kuby, z których kilka jest właśnie połączonych z nią takimi groblami. Im bliżej plaż i komfortowych hoteli, tym lepsze i nowsze na Kubie są taxi colectivo. Tym razem jechałem 30 – letnią Ładą (taką, jak nasz stary Fiat 125p), z pozamykanymi oknami i nawiewem (zamiast dotychczasowych pootwieranych okien) i kompletną tapicerką (w odróżnieniu od gołych blach, jak to do tej pory bywało). Nic nie trzeszczało, nie hałasowało – normalnie luksus! ;).

Na wyspie jest do wyboru kilka plaż, przy których stoją komfortowe hotele, zajmowane głównie przez Kanadyjczyków. Moją pierwszą plażą (i tą najpiękniejszą) była Playa Pilar. Nie będę pisać o kolorze wody bo wiadomo, że ten był odpowiedni, jak na Karaiby przystało. Ale ten piasek! Naprawdę rozkosz dla stóp..! Tak delikatnie miękki, jak mąka, cukier puder – albo jakiekolwiek inne porównanie, które przychodzi Wam do głowy... Spędziłem tu większość dnia, na przemian kąpiąc się i plażując w tym rajskim klimacie. Do wyobrażenia ideału, brakowało tylko uginających się nad plażą palemek. Zejście do wody jest delikatne, także piaszczyste i praktycznie przy brzegu nie ma co oglądać, jeśli chodzi o życie podwodne. Ale kawałek dalej (idąc w lewą stronę) przy skałach, można posnurkować i zobaczyć ryby i fragmentaryczne koralowce. Tutaj zupełnie przypadkowo przy linii wody, znalazłem dwie piękne rozgwiazdy! Były twarde jak kamień i miały dziesiątki kolczyków/zębów po wewnętrznej stronie, przylegających jeden obok drugiego. Do dziś nie wiem, czy były żywe, czy już skamieniałe :).

Playa Pilar - Cayo Coco.

Końcówkę dnia spędziłem na innej plaży – Playa Guilermo. Ta już nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, bo w odróżnieniu od Pilar, był tu hotel, mnóstwo leżaków, a sam przypływ skrócił jej szerokość, a co za tym idzie – wizualną efektywność. Może przed południem, w trakcie odpływu, wygląda lepiej. Ale i tak miło było popatrzeć na dziesiątki kitesurferów, skaczących ponad falami.

Kolejny dzień pobytu na Cayo Coco, spędziłem na Playa Flamenco. Przy tej plaży także jest hotel, ale nie byłbym sobą, aby nie odejść dalej i znaleźć spokojne miejsca z umiarkowaną liczbą turystów. Na prawo za cyplem i małą wysepką można znaleźć drugą – długą plażę, gdzie zapuszczają się tylko nieliczni. A w drodze do niej, brodzi się płytką wodą, gdzie w zależności od pływów, sporo metrów od plaży na płyciznach, formują się małe – piaszczyste „wysepki”, które na jakiś czas, możecie mieć na wyłączność…

„Wysepka na wyłączność” ;)
„Wysepka na wyłączność” ;)

VARADERO

Pierwsze w życiu Święta Bożego Narodzenia poza domem, spędziłem właśnie tu – w Varadero. I pomimo braku śniegu (było 30 stopni) i tego całego szału przedświątecznych przygotowań (Kubańczycy nie szaleją z zakupami, bo nie mają za co i co kupować…), czułem się trochę jak w Polsce bo…, nie przesadzę stwierdzając, że Varadero to taki nasz Hel :). Tu cypel i tu cypel. Woda po obu stronach i praktycznie taka sama piaszczysta plaża w Varadero, jak i w Chałupach :). Oczywiście kolor i temperatura wody na Kubie, znacznie odbiegają na plus od tego, co mamy u nas w Polsce ;). Plaża jest długa i miejscami bardzo szeroka. Na początku i w centrum, znajdują się przy niej raczej stare i mało atrakcyjne hotele. Ale im dalej do końca, robi się coraz bardziej komfortowo: Iberostar, Melia, Paradisus i inne sieci luksusowych 5* hoteli, zatopione w palmowych ogrodach, z bogatą ofertą all inclusive.

Hotelowo...

To właśnie tu, w Boże Narodzenie, zafundowałem sobie odrobinę luksusu w komfortowym resorcie. Zapytacie, co lepsze? Tułanie się starymi taksówkami, spanie w prostych domkach u Kubańczyków i jedzenie mdłych posiłków na ulicy, czy świeżutka pościel, urozmaicone dania, drinki do oporu, baseny i spa? Oczywiście, że to pierwsze! :). No dobra.., fajnie jest poobcować z luksusem, też lubię. Ale po pierwsze, tydzień w takim hotelu za osobę, kosztuje trzy razy więcej, niż dwa tygodnie mojego tu podróżowania... A po drugie, to nigdy nie doświadczycie tylu przygód i nie poczujecie naprawdę klimatu kraju – zwłaszcza klimatu takiego kraju, jak Kuba, jeśli będziecie leżeć głównie w hotelu. Ale po blisko dwóch tygodniach intensywnego zwiedzania i przy takiej okazji jak święta – zasłużyłem! :).

Boże Narodzenie na plaży ;)

A jak wyglądają święta w kubańskim kurorcie? Jak każdy inny dzień roku w hotelu z tą różnicą, że kolacja jest bardziej uroczysta. W samym mieście można zobaczyć nie pasujące do tej temperatury i klimatu dmuchane bałwany i mikołaje, mieszkańcy wieszają sobie światełka, stroją małe – sztuczne choinki. Czyli jak u nas, ale tu wszystko jest takie dziwne i jakby nie pasujące do tropikalnej rzeczywistości. Sami Kubańczycy w Wigilię udają się do rodzin na „uroczystą” (zależy kogo na co stać…) kolację, a same dwa dni świąteczne, upływają im dalej na sprzedawaniu turystom pamiątek. Mówię cały czas o kurortach. Inaczej jest w typowych miastach, gdzie odbywają się np. różnego rodzaju parrandas (festiwal/karnawał) – jak choćby w Remedios, jeden z największych i najstarszych na Karaibach. Tu można zobaczyć inny sposób obchodzenia świąt, znacznie ciekawszy od tego, co dzieje się w hotelach. Dlatego następnym razem, sam się na coś takiego wybiorę.

:)

Pobytem na Cayo Coco i w Varadero, zakończyłem moje zwiedzanie Kuby, ale też rozpocząłem odkrywanie karaibskich plaż. Które wyspy będą kolejne na szlaku moich marzeń w tej części świata? Dominikana? Jamajka? Bahamy? Chętnie wrócę w ten rejon mimo, że nigdzie indziej na świecie nie oglądałem się tak często za siebie, podczas pływania w morzu, czy aby przypadkiem znad wody, nie wystaje charakterystyczna płetwa… Rejon pomiędzy Kubą a Florydą, obfituje w liczne gatunki rekinów… Wszystko przez ten amerykański przemysł filmowy ;).

GARŚĆ PORAD:

  • Ceny za noclegi w hotelach na Cayo Coco są kosmiczne! Natomiast nocleg tam w casa particular, albo jakiś tanich apartamentach jest prawie niemożliwy. Dlatego tanią opcją jest pobyt w Moron i dojeżdżanie tam taksówką. Ale Moron to nie Hawana czy Varadero i nie łatwo zorganizować sobie taki transport. Turystów jest niewielu, nie ma regularnych połączeń na wyspę (poza pracowniczymi autobusami), a właściciele cas i sami taksówkarze nie organizują zbiorowych transportów – jak to się dzieje w turystycznych miastach na Kubie. Taksówka kosztuje minimum 50 CUC za cały dzień. Dlatego dobrze od razu w drodze do Moron, w casie albo na mieście, zaczepić turystów i dogadać się na wspólny przejazd.
  • Na plażach na Cayo Coco funkcjonują bary, gdzie można coś zjeść i wypić nawet za przyzwoite pieniądze, jak na tak drogi kurort (posiłek od 6 CUC).
  • W Varadero poza mnogością komfortowych i skromniejszych hoteli, nie ma też problemu z rezerwacją casa particular. Najtańszą opcją do poruszania się po kurorcie jest turystyczny autobus za 5 CUC na dzień, kursujący od rana do 21. Wszak poza plażą i odpoczynkiem nie ma tu nic innego do roboty, ale warto przejechać się na koniec cypla do nowoczesnej mariny, oglądając po drodze luksusowe hotele. Są też popularne na Kubie coco taxi, bryczki i oczywiście piękne – amerykańskie wozy, gdybyście zapragnęli fotki w takim cabrio przy plaży ;).