facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Kiedy wjeżdżałem na dworzec autobusowy do Trynidadu, tłum ludzi z kartkami i folderami ofert noclegów, krzyczał zachęcająco, by wybrać właśnie jego casa particular. Z czymś takim jeszcze się na Kubie nie spotkałem, no ale w końcu wjeżdżałem do jednej z największych atrakcji turystycznych wyspy. Nie mając zarezerwowanego noclegu, postanowiłem wykorzystać tę nadmierną podaż ofert i wyszedłem ze swoją kartką z napisem „15 CUC”, dając do zrozumienia, że nie interesują mnie noclegi za standardowe 25 CUC. Dzięki temu zabiegowi, otrzymałem najlepsze na Kubie zakwaterowanie ze śniadaniem w cenie, za relatywnie najmniejsze pieniądze:).

Różnokolorowa zabudowa miasta
Różnokolorowa zabudowa miasta

Sam Trynidad jest pięknie położony w otoczeniu zielonych gór i z widokiem w oddali na morze. Miasto jest niepodobne do żadnego innego, jakie widziałem na wyspie. Naprawdę jest wyjątkowe… Podobno najlepiej zachowane kolonialne miasto na całych Karaibach. Niskie pastelowe domki, kryte są najczęściej czerwoną dachówką. Zabudowę przecina siatka kamiennych ulic, które mają często płytki kanał, którym płynie woda i mydliny z domów, gdzie myta jest właśnie podłoga albo ktoś się kąpie. Żeby była jasność – to nie są ścieki, nie śmierdzi. Centrum miasta wyłączona jest z ruchu samochodowego, a na ulicach często można spotkać wozy zaprzężone w muły i osły. Ludzie żyją powoli, zajęci swoimi sprawami i mimo wielu turystów odnosi się wrażenie, że jesteśmy w zupełnie innym świecie.

Popularny w Trynidadzie środek nie tylko transportu…
Popularny w Trynidadzie środek nie tylko transportu…

To co jeszcze wyróżnia miasto, to drewniane lub metalowe – zdobne kratownice okien oraz stare drzwi i bramy podwórek. A w oknach i drzwiach domów ludzie, zwłaszcza dzieci – duuużo dzieci! To właśnie w Trynidadzie, rozdałem wszystkie drobne upominki, jakie przywiozłem ze sobą z Polski, a o zapotrzebowaniu których czytałem wcześniej: długopisy, notatniki, zeszyty, kredki, flamastry, mydła i kremy, mini zabawki i oczywiście carmelo – cukierki. Z uwagi na panujący ustrój polityczny, mieszkańcy wyspy mają ograniczony dostęp do czegokolwiek. Warto więc zabrać coś ze sobą na Kubę, by choć trochę pomóc tym ludziom. Zwłaszcza dzieciom, których uśmiech na twarzach był bezcenny… Niektóre dzieci – szczególnie te z mniej uczęszczanych ulic, kiedy dostawały cukierki przyjmowały je niepewnie i biegły do domu wszystkim się pochwalić. Ale inne same mnie zaczepiały i pytały o carmelo będąc już nauczone, że od turysty mogą coś dostać. Jedna z dziewczynek zaczęła się nawet popisywać stając na głowie i robić szpagat, choć wcale od niej tego nie oczekiwałem. I tu pojawia się niebezpieczeństwo, podobnie jak w innych ubogich krajach z rozwiniętą turystyką (np. Kenia, Tajlandia, Dominikana). Jaką lekcję te dzieci wyciągną z kontaktów z turystami? Czy uda im się wykształcić, nauczyć języka, by w przyszłości móc pracować w obsłudze ruchu turystycznego, ucząc się od małego, że kontakt z obcokrajowcami przynosi profity? Czy może nauczą się tylko żebrać, prosić o pieniądze, jak robią to ich rówieśnicy np. w Egipcie lub co gorsza, jako nastolatki prostytuować się, bo przecież od małego uczą się, że turysta równa się coś dla mnie, pieniądze, lepsze życie…

Charakterystyczna architektura sakralna.

Trynidad… W mieście, jak i także w innych na Kubie, są charakterystyczne place, będące centrum życia publicznego – a dziś bardziej już turystycznego. Ten najbardziej znany to oczywiście Plaza Mayor – ponoć jeden z najczęściej fotografowanych placów na wyspie. Dookoła niego naturalnie eleganckie rezydencje i kolonialne budynki, a pośrodku przyjemny skwer ze zdobnymi ławeczkami i rosnącymi królewskimi palmami – charakterystycznymi dla Kuby. Inny plac to Plaza Santa Ana z tajemniczo wyglądającymi ruinami kościoła św. Anny. Ponadto w mieście można spotkać mnóstwo galerii z najróżniejszymi pracami lokalnych artystów. To w połączeniu z targami w uliczkach i wieloma sklepami z pamiątkami, czyni Trynidad świetnym miejscem na zakup pamiątek z Kuby. Spacerowanie więc ulicami miasta, chłonięcie jego spokojnej atmosfery z dawnych lat i przyglądanie się życiu mieszkańców, było moim ulubionym tutaj zajęciem. Ale nie tylko z tego słynie Trynidad. Wieczorem na schodach przy kościele na Plaza Mayor gromadzą się licznie turyści i lokalni mieszkańcy, by posłuchać i zatańczyć do gorących rytmów granych na wolnym powietrzu w tzw. Casa de la Musica. Codziennie inni artyści grają oraz śpiewają tu popularne, ale także i swoje autorskie utwory. Chodziłem tutaj każdego wieczoru i z zazdrością podziwiałem pary, mistrzowsko pląsające na schodach w tym jednym z najbardziej znanych miejsc na Kubie, gdzie tańczy się salsę. A tańczą tu wszyscy! Turyści, lokalni – którzy często porywają przyjezdnych i uczą ich swojego narodowego tańca. Panujący klimat jest niesamowity i smakuje jeszcze lepiej, kiedy popija się cuba libre, mojito, pinacoladę czy lokalny dla miasta drink - la canchánchara. To trzeba przeżyć i obowiązkowo zatańczyć…!

Plaza Mayor
Plaza Mayor

Jeden z kilku dni mojego pobytu w Trynidadzie, poświęciłem na wycieczkę zabytkowym pociągiem do Valle de los Ingenios (Doliny Cukrowni). Dziś Trynidad żyje głównie z turystyki, ale dawniej było to centrum handlu niewolnikami i główny rejon, gdzie produkowano cukier. Z tamtych czasów pozostały w różnym stanie wystawne rezydencje plantatorów i baronów cukrowych, które można zobaczyć w okolicy. Zabytkowa ciuchcia z otwartymi wagonami kursuje codziennie, z prowizorycznego dworca na południu miasta. Siedzi się w otwartych wagonach, na drewnianych ławeczkach i jest nawet wagon restauracyjny:). Pociąg rusza z charakterystycznym gwizdem i na całej trasie są ładne widoki. Jechałem zieloną doliną w otoczeniu malowniczych gór, pól trzciny cukrowej, bambusów i szybujących ptaków… W takim klimacie dojechałem do Manzacas Inzaga – małej miejscowości, w której znajduje się hacjenda rodziny Inzaga, jednych z właścicieli dawnych cukrowni. Ale największą atrakcją tego miejsca, jest wysoka na 45 m wieża widokowa, która dawniej służyła „panom” do oglądania pracy czarnych niewolników na plantacjach, a dziś już tylko na szczęście do podziwiania przepięknej panoramy na dolinę. W drodze do posiadłości i wieży, kobiety sprzedają ręcznie robione koronki, prosząc usilnie o zakup, bo dziś utrzymują się już z turystów, a nie niewolniczej pracy na plantacjach. W samej hacjendzie działa restauracja. Ale to, co tam zobaczyłem, mocno mnie zaskoczyło. Jest tutaj toaleta, w której nie działała spłuczka, tylko stoi wiadro z wodą. To akurat dla mnie nic nowego, bo jeżdżąc po Azji, często tak sam po sobie spłukiwałem. Ale tutaj pracuje pan, który wchodzi po każdej osobie i spłukuje – czyli wlewa to wiadro z wodą. Okropne uczucie! Nie wymagane z moje strony (zresztą samemu nie możesz spłukać), a jakby niewolnictwo nadal istniało… Razem z innymi turystami, czułem się „niekomfortowo” i współczułem panu takiej pracy…

Dawnym pociągiem po świat cukru...

Kiedy wracałem z wycieczki, patrzyłem na ludzi rzucających cukierki dzieciom, biegnącym za pociągiem, który pewnie codziennie jest ich największą atrakcją. Smutny widok… W Trynidadzie spotkałem chyba najwięcej na Kubie ludzi pochodzących z Afryki. Sprowadzeni jako niewolnicy byli wykorzystywani do ciężkich prac przy produkcji cukru, pomnażając majątek „cukrowych baronów”. Widziałem też wielu Criollo – czyli znanych u nas pod nazwą Kreole - ludzi pochodzących z mieszanych „biało – czarnych par”. To głównie potomkowie białych, którzy wykorzystywali seksualnie czarnoskóre niewolnice, a dzieci rodzące się z tych gwałtów, oczywiście nie miały w tamtych czasach żadnych praw podobnie, jak czarni. I tak przez wiele lat wykorzystywano i handlowano jednymi i drugimi, których kupowano i sprzedawano za pomocą drobnych ogłoszeń, wiszących obok ogłoszeń koni i pługów… Świat poszedł do przodu, niewolnictwo zniesiono, ale tu odniosłem wrażenie, że panuje ono w nowej postaci – jako turystyczne niewolnictwo. Zanim wytargowałem dobrą cenę za nocleg w Trynidadzie, ludzii którzy czekali z ofertami na turystów, oddzielono liną jak „bydło”, by nie wchodzili na plac dworca autobusowego. Z radością rozdawałem dzieciom upominki, ale z przykrością patrzyłem na ich ubóstwo. Często kobiety pytały o mydło, czy krem. Dla nas są to rzeczy banalne, a dla nich rzadko dostępny luksus. I jeszcze ten wspomniany pan, spłukujący po turystach toaletę… Przez to wszystko, miałem takie niechciane poczucie bycia lepszymi, bogatszym, gdzie mieszkańcy Kuby nam – turystom służą, tak jakby niewolnictwo nadal istniało, bo przecież ci ludzie żyją w zupełnie innej rzeczywistości i na kolosalnie niższym poziomie niż my… Przykre to było uczucie, dające do myślenia… Ale mimo to Trynidad w mojej pamięci zapisze się jako miasto o niezwykłym charakterze klimatycznych uliczek, malowniczych domków, uśmiechniętych ludzi, wspaniałych wieczorów z muzyką na żywo i leniwej atmosferze codziennego życia.

Dla takich uśmiechów, warto było dźwigać upominki…
Dla takich uśmiechów, warto było dźwigać upominki…