facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Często tak bywa, że kiedy człowiek spełnia swoje największe marzenia, to w momencie ich realizacji nie wierzy, że to się właśnie dzieje. Ja miałem podobnie z Angkorem. Świątynie Angkoru (zwłaszcza Angkor Wat), są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych zabytków na świecie. Nawet jeśli ktoś nie wie, gdzie są położone, albo z historią jakiej cywilizacji związane, to pewnie i tak widział je w filmie „Lara Croft: Tomb Raider” z Angeliną Jolie, albo kojarzy obrazek wież Angkor Wat. Dzięki swojej monumentalności, pięknu i magii, świątynie te są jedną z największych atrakcji turystycznych świata, wielkim marzeniem każdego podróżnika…

Jedna z bram do niesamowitego Angkoru...

Kiedy więc dotarłem do Siem Reap, nie mogłem uwierzyć, że są one oddalone od mnie zaledwie o kilka kilometrów – dosłownie na wyciągnięcie ręki… Już tego dnia chciałem tam pojechać, żeby marzenie jak najszybciej stało się rzeczywistością. Kiedy więc kolejnego dnia, wyruszyłem na wielkie odkrywanie Angkoru, nie mogłem uwierzyć, że to się w tym momencie dzieje… Przyszła dziwna obawa, że już za chwilę marzenie stanie się rzeczywistością, szybko przeminie i co potem? Postanowiłem więc stopniowo budować napięcie, zaczynając od mniej znanych obiektów, zostawiając sobie na koniec największy i najwspanialszy Angkor Wat.

Niesamowita Ta Phrom...!

Pierwszy z trzech dni, jakie spędziłem w Angkorze, poświęciłem na zwiedzanie świątyń z tzw. dużego koła. Do Ta Prohm, od którego rozpocząłem zwiedzanie, pojechałem rano, aby uniknąć tłumów. O ile poruszanie się po asfaltowych drogach pomiędzy świątyniami, w mocno przerzedzonym lesie, burzy wyobrażenie o pochłoniętym przez dżunglę mieście, o tyle w Tha Prom, obraz ten wydaję się być rzeczywisty. To właśnie tu można zobaczyć pocztówkowe ujęcia korzeni, oplatających mury świątyni. Spacerując między ruinami, byłem oczarowani ogromem tych drzew, które wrośnięte w świątynie pokazują, jak dżungla pochłaniała przez setki lat to miejsce…

Jadąc dalej w stronę Angkor Thom, zatrzymałem się w Ta Keo. To zwarta wysoka budowla, której niemal pionowe schody prowadzą do szczytu świątyni z głównym prangiem. Roztacza się stąd ładny widok na dżunglę. Świątynie w kompleksie Angkor Thom miałem w planie drugiego dnia, więc omijając je, skierowaliśmy się do Preah Khan. Jest to niski kompleks licznych pomieszczeń i galerii, które otaczają główną część świątyni, z małą stupą wewnątrz. Da się tu znaleźć wiele miejsc, gdzie można się wyciszyć, kontemplując na przykład piękne – tańczące Apsary (boginki wody, uosobienie kobiecej urody i wdzięku, związane ze sztuką Indii i buddyzmem). Zespół budowli jest jednym z największych w Angokrze.

Piękno zaklęte w kamieniu...

Świątynią o zupełnie innym charakterze od najczęściej tu spotykanych jest Neag Pean. Położona jest na wyspie, do której prowadzi trzystu-metrowy pomost. Po środku wyspy jest niewielka sadzawka, a na niej mały prang jako centrum kultu. Klimatyczne miejsce…

Na tym etapie zwiedzania musiałem chwilę odpocząć i wzmocnić się ryżową potrawką, gdyż jazda rowerem, którym poruszałem się po kompleksie, już trochę mnie zmęczyła – w tym ponad trzydziestostopniowym upale. Po odpoczynku dojechałem do świątyń Eastern Mebon i Pre Rup. Obie, podobnie jak Tha Kaeo, mają zwartą – piramidową budowę. Pierwsza wyróżnia się posągami w kształcie słoni, na rogach każdego z pięter świątyni. Druga z kolei ma duże, dobrze zachowane prangi.

Współczesne piękno...

Dzień chylił się powoli ku końcowi, a ja o zachodzie słońca dotarłem nad sadzawkę Srah Srang. To jeden z dawnych królewskich basenów, gdzie można właśnie odpocząć przy zachodzie słońca. Na koniec w ciszy i spokoju spacerowałem w półmroku po świątyni Banteay Kdei, nasłuchując odgłosów wieczornej dżungli… Tego dnia przemierzyłem na rowerze sporo kilometrów i zobaczyłem 12 świątyń. Choć pozornie wydają się podobne, to jednak każda jest inna – jak mawia się tu w Kambodży „Same, same but diferrent”:).

Bayon
Bayon

Kolejny dzień upłynął mi na odpoczynku po trudach zwiedzania. Mogłem sobie na to pozwolić, gdyż mając wykupiony trzydniowy bilet zwiedzania Angkoru, ma się tydzień na jego wykorzystanie.

Angkor Thom był punktem programu drugiego dnia zwiedzania. Nazwa nie oznacza jednej świątyni, a raczej jest to miasto, w którego skład wchodzą liczne budowle. Otoczony jest on potężnym murem z czterema bramami, z każdej strony świata. Bramy te wieńczą twarze wykute w skale, nawiązujące do świątyni Bayon, będącą dawnym centrum miasta, a obecnie główną atrakcją zespołu Angkor Thom. Większość świątyń w tym kompleksie to niestety ruiny. Jest jednak kilka budowli, które dobrze się zachowały lub zostały odrestaurowane. Należy do nich m.in. bogato rzeźbiony taras słoni. Był on wykorzystywany podczas ważnych ceremonii z udziałem króla. Taras zdobią bogate przedstawienia scen życia z tamtych czasów, królewskie parady i liczne płaskorzeźby słoni. Obok wspomnianego Bayonu, ze świątyń wyróżniają się Phimeanakas oraz Baphuon. Ta druga nazywana jest „największymi puzzlami świata”, gdyż została kompletnie odtworzona z 300 tys. elementów!

Enigmatyczne twarze...

W blasku popołudniowego słońca, wszedłem do jednej z najbardziej znanych świątyń w całym Angkorze – Bayonu. Na jej zwiedzenie czekałem z niecierpliwością tak wielką, jak zobaczenie Angkor Wat. Nie zawiodłem się… Na pierwszy rzut oka widać tylko liczne wieżyczki i stertę kamieni dookoła. Przyglądając się bliżej, dostrzegamy zatopione w skale wizerunki – twarze Buddy, które wyróżniają Bayon pośród innych świątyń Angkoru. Ich łączna liczba to 216. Są skierowane w każdą ze stron świata. Witają zwiedzających, zwieńczając 37 (pierwotnie 56) wież świątyni. Jak wspomniałem, przedstawiają one wizerunki Buddy, ale też króla Dżajawaramana VII (inicjatora budowy świątyni, jak i samego miasta Angkor Thom), który uważał się za kolejne wcielenie Oświeconego… Kunszt ich wykonania jest niezwykły, a samo miejsce magiczne, mistyczne… Wykonałem tutaj setki zdjęć… Oprócz twarzy, świątynia otoczona jest galeriami, których ściany zdobią liczne płaskorzeźby ilustrujące życie XII-wiecznej Kambodży, wojny prowadzone przez Khmerów, czy motywy mitologi hinduistycznej. Niewątpliwie jest to jedna z najpiękniejszych świątyń w całym kompleksie Angkor.

Bayon-twarze...
Bayon - jeszcze więcej wizerunków

Opisywany w przewodnikach, jako jedno z najlepszych mistycznych przeżyć, zachód słońca ze świątyni Phnom Bakheng, okazał się dla mnie rozczarowaniem. Wszystko za sprawą najpierw oczekiwania w długiej kolejce na wejście do świątyni, a potem setek, przede wszystkim chińskich (albo innych skośnookich – dla mnie bez różnicy…), turystów na jej szczycie. Widok wież Angkor Wat w blasku zachodzącego słońca, albo samego słońca właśnie, psują tłoczący się tu ludzie… Po zrobieniu kilku ujęć, szybko uciekłem z tego zbiegowiska...

Angkor Wat o wschodzie słońca

Trzeciego dnia, kiedy o 4:30 rano zadzwonił budzik, mając w pamięci nieudany zachód słońca z dnia poprzedniego, zastanawiałem się, czy jest sens jechać na wschód słońca do Angkor Wat. Czytałem na forach, że takie same tłumy ludzi gromadzą się o poranku przed świątynią. Mimo to, sam chciałem się przekonać, jak jest naprawdę. W odróżnieniu od większości turystów, którzy jechali tuk-tukami, ja na wschód ruszyłem rowerem. Trochę się wahałem, czy to dobry pomysł, gdyż droga w większości prowadzi przez las. Jakby nie było w końcu to dżungla… Dałem jednak radę oświetlając sobie drogę latarką:). Po dotarciu do świątyni, szukałem spokojnego miejsca, aby podziwiać wschód słońca. Z każdą chwilą przybywało ludzi, jednak nie było ich aż tak wiele, jak się obawiałem. Niestety słońce nie wzeszło tak pięknie, jak widać to na niektórych pocztówkowych ujęciach, w postaci ogromnej kuli świecącej nad Angkor Wat. Noc zwyczajnie przeszła w świt, a ten szaro zamienił się w dzień. Mimo to, widok świątyni odbijającej się w tafli wody sadzawek, robi wrażenie.

Świątynia odbijająca się w tafli sadzawki

Poranek upłynął mi na spokojnym zwiedzaniu tego miejsca. To największa i jedna z najwspanialszych świątyń – jakiekolwiek by porównać religie na świecie. Nic dziwnego, w końcu to wizja nieba na ziemi… Stworzona została na polecenie króla Surjawarmana II. To jego siedziba jako władcy – boga oraz późniejsze miejsce jego spoczynku. Odzwierciedla mityczny porządek hinduistycznego świata – górę Meru, stanowiącą wedle hinduskich wierzeń jego oś. Wierzono, że pięciostopniową górę w centrum wszechświata, (jej symbolem w Angkor Wat, jest główne sanktuarium zwieńczone najwyższą wieżą – 65m wysokości), otaczają cztery inne wzgórza (pozostałe cztery niższe wieże), siedem łańcuchów górskich (mury wokół świątyni) oraz morze (fosa z wodą przed murami świątyni). Zatem wszystko w Angkor Wat zostało zbudowane tak, aby jak najlepiej oddać wizję nieba, w jakie wierzyli… I zaiste za czasów świetności niebiańsko tu być musiało… Angkor Wat, dziś po setkach lat, robi niezwykłe wrażenie. Jak zatem wspaniałe musiało być dawniej… Przez całą długość murów ciągną się wspaniałe płaskorzeźby, dzięki czemu można sobie poniekąd ten świat wyobrazić.

W Angkorze można się totalnie zapomnieć...

Później wiedząc, że to już ostatnie chwile mojego zwiedzania, wróciłem ponownie do Angkor Thom, aby jeszcze raz spojrzeć na piękne i enigmatyczne twarze w świątyni Bayon. Wracając do Angkor Wat, zostałem tam już do zachodu słońca, by po raz ostatni nacieszyć oczy tą imponującą i piękną świątynią, której nazwa stała się symbolem wszystkich budowli w potężnym mieście Angkor. Marzenie stało się rzeczywistością, ale nie pozostawiło pustki zobaczenia. Trzy dni w Angkorze to dopiero początek. Z przyjemnością tu kiedyś wrócę…