facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Jechałem na pace pick-upa w tumanach kurzu, w masce na twarzy, na przemian po kiepskiej – asfaltowej albo gruntowej drodze. Oglądając prowizoryczne zabudowania po drodze, wiedziałem, że w Kambodży czeka mnie spotkanie z biedą i niskim standardem życia. Kierowałem się do Battambang – jednego z ciekawszych miast w tym ubogim kraju. Było też ono moją bazą startową do rejsu przez Jezioro Tonle Sap, gdzie miałem okazję zobaczyć życie nad brzegiem rzeki w tzw. pływających wioskach. Leżąc więc na workach z ryżem i kartonowych opakowaniach, jechałem autostopem, machając od czasu do czasu krzyczącym i uśmiechniętym dzieciakom…

Dzieci ze szkoły w Battambang

W Battambang od czasu wyjazdu z Polski, po raz pierwszy mogłem zjeść smaczne drożdżówki i najzwyklejsze bagietki. W Tajlandii trudno było o takie rarytasy, bo szeroko pojęte pieczywo, jest u nich mało popularne. I pewnie tu byłoby tak samo, gdyby nie wcześniejsza obecność Francuzów na tych terenach. Miasto zawdzięcza im również ładną – kolonialną zabudowę. Nie zwracając uwagi na azjatyckie rysy twarzy mieszkańców i liczne śmieci na ulicach, można poczuć się jak w jednym z europejskich miast. Zwarta zabudowa centrum, zielona promenada nad rzeką Sangker, a wieczorami otwarte restauracje i bary, sprawiają, że miło jest tu pospacerować. Gdyby trochę tu uprzątnąć, miasto może stać się modnym i eleganckim celem dla turystów. Oprócz licznych buddyjskich świątyń, jest sporo szkół i na ulicach widać mnóstwo dzieciaków, biegających i jeżdżących na rowerach w biało – granatowych mundurkach. Szczególnie w południe, kiedy mają przerwę w zajęciach, ulice są zakorkowane od rodziców odbierających pociechy ze szkoły. Odnosi się wrażenie, że szkoły są tu centrum życia, a nauka dzieci ma ważne znaczenie. W sumie to nie dziwi w kraju, w którym próbowano uwstecznić społeczeństwo i mordowano wszystkich, którzy przejawiali najmniejszy choćby przejaw inteligencji…

Rodzice ze swoimi pociechami

Jedną z najbardziej znanych atrakcji miasta, jest przejażdżka po zamkniętych torach pociągiem „bamboo train”.  Właściwie to nie jest pociąg a rodzaj drezyny. Na tory wrzucane są osie, na które kładzie się paletę zbitą z bambusa, z umieszczonym silnikiem. Siada się na tym, „maszynista” uruchamia silnik i nasz pociąg rusza rozwijając znaczną prędkość. Pędzi się tak po krzywych i wypukłych torach ku zachodowi słońca na małym moście nad rzeką. Tory są tylko jedne, więc ci co wracają muszą ustąpić miejsca nadjeżdżającym albo odwrotnie. Nie stanowi to jednak problemu, bo wystarczy zdjąć bambusową platformę i osie z szyn, a droga jest już wolna. Potem w mig wrzuca się całość z powrotem na tory i można jechać dalej:).

Bamboo train
Bamboo train :)

O ile w Battambang mimo brudu i często widocznej biedy dzieci chodzą do szkoły i uczą się, to widząc inne mieszkające w prowizorycznych domach nad rzeką, miałem wątpliwości, czy te mogą sobie na to pozwolić. Rejs z Battambang do Siem Reap trwa około 8 godzin i jest okazją do zobaczenia niesamowitej biedy i trudnych warunków życia. Wypływa się o 7 rano niedużą łodzią, płynąc głównie rzeką Sangker w kierunku Jeziora Tonle Sap i docelowo do Siem Reap. Oprócz turystów na pokład wsiadają lokalni mieszkańcy, którzy z licznymi zapasami żywności są później odbierani przez dzieci łódkami gdzieś po drodze. Przewozi się też samą żywność i inne potrzebne artykuły i sprzęty (był nawet skuter), które dostarcza się ludziom mieszkającym nad rzeką. Płynąc rzeką po obu stronach, ogląda się proste domy zbite z desek, składające się zwykle dwóch pomieszczeń, kryte kawałkiem blachy. Niektórzy mieszkają nawet nie w takich domach, a szałasach krytych trzciną, albo nie mają dachu, tylko jakaś podłoga, kije z przywieszonymi hamakami i miejsce na ognisko/grill. Choć na twarzach tych ludzi zawsze widać uśmiech, to trudno mi było sobie wyobrazić, jak można żyć w takich warunkach? Na brzegu mnóstwo śmieci, dzieci biegają nagie, ubłocone w glinie kapią się w brudnej rzece.

Życie nad brzegiem rzeki...

Życie upływa ludziom głównie na łowieniu ryb, które obok ryżu są pewnie jedynym źródłem pożywienia. Ktoś powie zdrowo, ale czy tylko to wystarczy? Widziałem takich, którzy nie mają domów, bo pływają na łódkach wyglądających jak małe – pływające domki. Tam gotują, jedzą, śpią, po prostu żyją… A co z toaletą? Żyjąc na brzegu rzeki w szałasie lub prowizorycznym domu, czy też na tej pływającej łodzi, gdzie oni się załatwiają? Czy może do tej samej rzeki, w której się myją i łowią z niej ryby?… A kiedy zapada noc i chciałoby się nieco intymności…, gdzie kryją się rodzice w tych szałasach lub w domach, gdzie pomieszczenie z reguły wydzielone jest wiszącą szmatą? Albo gdzie młodzi chodzą na randki? Czy pływają i ukrywają się w cienkich odnogach rzeki, gdzieś w zaroślach? W głowie rodziło się mnóstwo poważnych, a czasem zabawnych pytań. Jak w dzisiejszym cywilizowanym świecie, można żyć w takich warunkach? Jak my – Europejczycy mieszkając w solidnych – murowanych domach, z wypłytkowaną łazienką, z wanną, bidetem i papierem toaletowym, jedząc w czystej kuchni, albo korzystając z restauracji, które odwiedza regularnie sanepid, moglibyśmy się tu odnaleźć? Nie mogłem sobie tego wyobrazić… Jak można być szczęśliwym żyjąc w takich warunkach? Kiedy jednak widziałem dzieci radośnie bawiące się nad rzeką, uśmiech tych, którym dostarczono naszą łodzią jedzenie, szczęście rodzin odbierających kogoś, kto wrócił właśnie do domu, zrozumiałem, że cieszą się oni z najprostszych rzeczy, które dla nas są oczywiste, albo już dawno straciły znaczenie…

Dom na rzece
Dom na rzece

Z takimi myślami wypłynąłem na szerokie wody Jeziora Tonle Sap, którego powierzchnia w porze suchej ma około 3000 km², a w porze deszczowej dochodzi do 13 000 km², czyniąc go największym jeziorem Indochin (nasze Śniardwy 113 km²). Wodę było widać wszędzie, aż po horyzont. Przede mną zapewne jeszcze wiele spotkań z prostym życiem tutejszych mieszkańców, czy to na wodzie, czy w małej wiosce przy drodze. Choć nie mogę sobie wyobrazić takiego życia, to zazdroszczę tym ludziom radości z małych rzeczy i tego uśmiechu…


GARŚĆ PORAD:

  • Główne atrakcje Battambang są w zasięgu spaceru. Warto jednak wyskoczyć rowerem albo tuk tukiem za miasto do Phnom Sampov (świątynia na górze i jaskinie, w których mordowano ludzi za czasów Pol Pota). Bilet za 3$ upoważnia też do wejścia do dwóch innych świątyń.
  • Zatrzymajcie się przy szkołach i pogadajcie z radosnymi dzieciekami.
  • W trakcie rejsu do Siem Reap, usiądźcie przy lewej burcie (patrząc w stronę dziobu) – lepsze widoki. Warto też wskoczyć na dach łodzi i cieszyć oczy szerszą perspektywą, pamiętając o kremie z filtrem i dużej ilości wody. Dobrze jest kupić bilet dzień wcześniej (20$), żeby mieć zapewnione miejsce.
Urok mimo ubóstwa...