facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Kiedy słyszycie Majorka, to obok przyjemnie brzmiących skojarzeń jak wakacje, słońce i wypoczynek, macie pewnie jeszcze inne. Wielu osobom Majorka kojarzy się z tłokiem, emerytami z Niemiec, jedną wielką imprezą i ogólnie pojętą komercją turystyczną. Ja na szczęście nie mam takich negatywnych wspomnień. Dla mnie Majorka, to jedna z najatrakcyjniejszych wysp na Morzu Śródziemnym. Pełna ładnych zatoczek, urokliwych wiosek i ciekawych miejsc. Odwiedziłem ją podczas polskiej majówki, kiedy to kwitła piękna wiosna. Kolory były żywe, powietrze przyjemne, a ruch turystyczny umiarkowany. Poniekąd dzięki temu, tak dobrze wspominam tę wyspę. Ale od początku…

Katedra w stolicy

Do wyjazdu jak zawsze byłem dobrze przygotowani. Dlatego zaraz po przylocie i zakwaterowaniu w hotelu wynająłem auto na cały tydzień. Mieszkałem w niedużej miejscowości Cala d’Or. Jak i inne w tej części Majorki, posiada ona liczne zatokowe plaże („cala” to z hiszpańskiego zatoka). Mają one swój urok, ale w miejscowościach turystycznych w sezonie pewnie jest w nich tłoczno. Z wąskiego kawałka piasku korzystają turyści z licznych hoteli. Plusem tego rejonu jest za to ładniejsza zabudowa hoteli, od tej spotykanej w rejonie Palma de Mallorca. Mój hotel położony był niedaleko skalistego klifu. Rano przed śniadaniem chodziłem na niego rozprostować kości. Miło było popatrzeć i posłuchać fal z hukiem rozbijających się o skały. Większość atrakcji wyspy poza stolicą, położona jest w jej północnej części. Dlatego po rozejrzeniu się w okolicy, drugiego dnia ruszyłem na podbój Majorki. Zacząłem od stolicy, a konkretnie jej części portowej. Spacerowałem promenadą podziwiając port, Pałac Almudaina, no i oczywiście katedrę. Prezentuje się ona niezwykle okazale, kiedy ogląda się ją od strony portu. Ale takie było też zamierzenie budowniczych, aby statki zawijające do portu, od razu mogły zobaczyć potęgę wyspy. Była niedziela. Wszedłem więc do tego miejsca modlitwy. Światło wpadające do wnętrza katedry przez dużą – witrażową rozetę dawało wyjątkowy klimat… Choć niewiele rozumiałem z nabożeństwa, to msza w katolickim kościele jest raczej podobna w większości krajów do niego należących. Poza katedrą i jej okolicami nie miałem ikazji zobaczyć reszty stlolicy. Dalsza zaplanowana trasa, prowadziła wzdłuż wybrzeża, w stronę luksusowych kurortów jak Palma Nova, które odwiedzają gwiazdy, m.in. Michael Douglas czy Claudia Schiffer. Mi jednak bardziej podobało się w Cala Portals Vells. Piękna zatoka, gdzie bogaci cumują łodziami i małymi pontonami przypływają na brzeg do barów na plaży. Woda jest błękitna, jachty luksusowe – aż miło popatrzeć. Dzień chciałem zakończyć pięknym zachodem słońca, dlatego pędziłem na możliwie skrajnie zachodnią część wyspy. Tak znalazłem się w okolicy Port d’Andtrax, gdzie osiągnąłem swój cel…

Cala Portals Vells
Cala Portals Vells

W kolejnym dniu zaskoczyło mnie pochmurne niebo. Uznałem, że to dobra okazja, aby zejść pod ziemię i zobaczyć najsłynniejsze na wyspie jaskinie – Smocze Jaskinie. I były one z pewnością najładniejsze, jakie dotąd oglądałem. W kilku salach można zobaczyć niezwykłe stalaktyty, stalagmity czy draperie. A na koniec zwiedzania koncert! Siada się w naturalnej auli, gaśnie światło, a na taflę podziemnego jeziora wypływają łodzie. Są podświetlone, a z ich pokładu muzycy grają przyjemne dla ucha klasyczne dźwięki… Kiedy wróciłem na powierzchnię, pogoda nadal nie zachęcała do wycieczek. Krążyłem więc po okolicznych miasteczkach szukając atrakcji „pod dachem”. Jedną z nich była manufaktura pereł w Manacor. Pospacerowałem po Petrze – miasteczku z ładną zabudową i wąską siatką ulic, a w drodze powrotnej do hotelu, odwiedziłem jedną z bardziej uroczych „Cala” – Cala Figuera. I tak zakończyłem ten pochmurny dzień.

Sa Calobra!

03 maja – moje 26 urodziny. Tego dnia pogoda była zupełnie inna :). Mknąłem autem na północ, aby zobaczyć jedne z najładniejszych na wyspie miejsc. Od stolicy krętą drogą wspinałem się w stronę Soller. Im wyżej, tym widoki były lepsze. Będąc na szczycie przełęczy, podziwiałem góry i soczystą – wiosenną zieleń. I ten zapach pomarańczy unoszący się w powietrzu… Soller ukryte w dolinie porośniętej właśnie drzewkami pomarańczy, ma swój klimat. Stąd zabytkowy pociąg zawozi turystów do Porto de Soller. Skorzystałem i warto. Dalsza podróż autem prowadziła przez Góry Tramuntana. Większość najlepszych widoków na wyspie można spotkać w tym właśnie paśmie. Skaliste szczyty, górskie jeziora, zieleń iglaków i częsty widok morza z przełęczy… Gdzieś w połowie tych gór czeka zjazd do Sa Calobra. To najbardziej kręta droga, jaką w życiu jechałem! Rewelacja! Z zazdrością patrzyłem na kolarzy jadących tą drogę w dół. A potem z podziwem na tych, co wspinali się pod górę… Na końcu tej szalenie krętej drogi jest ujście Wąwozu Torent de Pareis. Całość stanowi jedno z najlepszych przeżyć jakiego można doświadczyć na wyspie. Zapadał zmrok, a droga do hotelu była daleka. Najgorsze było to, że kolejnego dnia miałem znów pojawić się w miejscu, gdzie dziś zakończyłęm wycieczkę. Wpadłem więc na pomysł, aby gdzieś tu przenocować. Problem polegał na tym, że w okolicy nie było żadnej turystycznej miejscowości. Ale był samotny klasztor w LLuc… Po szybkiej kalkulacji kosztów paliwa na dojazd do hotelu i z powrotem, oraz dużej oszczędności na czasie, wynająłem jedyny wolny pokój. Warunki jak w hotelu. Trochę żałowałem, że nie takie typowe jak na klasztor przystało. Ale spokojnie zasnąłem w tym zagubionym pośród gór i piękna przyrody – boskim przybytku.

 

Urok tutejszych miejscowości...

Nazajutrz obudził mnie poranny śpiew ptaków. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszałem. W tej górskiej ciszy, śpiew dziesiątek, albo i setek ptaków, był niesamowitym słuchowiskiem! Wspaniałe przeżycie. Ostatnio pędziłem na zachód po zachód słońca. Tym razem goniłem na wschód, aby zobaczyć jego wzejście. I też mi się udało. Kiedy słońce wynurzało się znad morza, stałem na punkcie widokowym na Półwyspie Formentor. Kiedy dzień zawitał na dobre, dotarłem do przylądka z latarnią. W pamięci utkwił mi moment, kiedy jadłem śniadanie na stromym klifie. Dookoła nie było nikogo – tylko ja, wschodzące coraz wyżej słonce, przestrzeń nad którą szybował duży ptak i szum fal, które delikatnie rozbijały się blisko 200 metrów pode mną… Kiedy wróciłem na punkt widokowy, z którego wczesnym rankiem oglądałem wschód słońca, była tam już spora grupa ludzi. Aby zrobić klasyczne ujęcie na tle półwyspu, niemal trzeba było czekać w kolejce. Na szczęście miałem to za sobą, więc szybko uciekłem tam, gdzie znów mogłem być sam: Cala Figuera. Kiedy wszyscy tłoczyli się na górze do zdjęcia, ja mogłem zrzucić z siebie ciuchy i niczym nieskrępowany cieszyć się spokojem i pięknem pustej zatoki… W drodze do Alcudii – największego miasta w tej części Majorki, zahaczyłem o Pollencę, wchodząc słynną tutaj drogą krzyżową wśród cyprysów do kaplicy na szczycie. Alcudia posiada bardzo ładne stare miasto, z charakterystycznymi murami obronnymi. Na południe od miasta w stronę Can Picafort rozciąga się jedna z najładniejszych plaż na wyspie. Kilkukilometrowa Plaża Muro. Klasyczna, piaszczysta z łagodnym wejściem do morza. W okolicy nie ma wielu hoteli, choćby z uwagi na rezerwat przyrody Albufera. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko wysokich fal, no i cieplejszej wody. Wszak był to dopiero początek maja, więc temperatura była daleka od tej właściwej dla przyjemnej kąpieli. Tego dnia wróciłem już do hotelu, a tam zapamiętane podczas posiłków twarze turystów, nadal leżały przy basenie…

Jedna z zatok na Półwyspie Formentor
Jedna z zatok na Półwyspie Formentor

Mój urlop powoli dobiegał końca. Zachwycony górami na północy, wróciłem w tą ich część, która była mi jeszcze nieznana. Ponadto ciągle czekał na mnie polski akcent, czyli Chopin i Valldemossa. Wczesnym rankiem wyruszyłem po raz ostatni swoim małym autkiem. Jechałem spokojnie krętą drogą od zachodniej części Gór Tramuntana. Wcześniej przystanąłem na punkcie widokowym na malutką wysepkę Dragonera. W tej części gór nie było wielu miejscowości. Kiedy po jakimś czasie zgłodniałem, z radością zatrzymałem się w małym sklepiku w niedużej wiosce. Usiedłem na ławeczce w górskiej scenerii z widokiem na morze i ze smakiem zjedłem pyszne kanapki, jakie przyrządziłem sobie z zakupionych produktów. Przyszedł czas na Valldemossę. Ze swoim górskim położeniem, jednolitą zabudową, brukowanymi uliczkami i doniczkami kwiatów na ścianach domów, jest z pewnością jedną z najładniejszych miejscowości na wyspie. W dawnym klasztorze Kartuzów można oczywiście zwiedzić ekspozycję poświęcona pobytowi tutaj Chopina. Warto też odwiedzić pobliską Deię, która była swego czasu miejscem natchnienia licznych artystów.

Romantyczne Son Marroig...

Jest natomiast na Majorce takie miejsce, w którym niejedna dziewczyna chciałby usłyszeć te słowa od swojego ukochanego… To miejsce to Son Marroig. Znajduje się tam taka mała klasycystyczna świątynia w ogrodzie, nad stromym brzegiem morza. Panorama dookoła jest przepiękna, a miejsce bardzo romantyczne. Panowie – na pytanie „Czy wyjdziesz za mnie?” w takim miejscu może paść tylko jedna odpowiedź... ;). Ja tego nie testowałem, ale możecie mi zaufać. Kiedy wróciłem do hotelu, to wszedłem jedyny raz podczas tego tygodnia do basenu. Mając w głowie tak wiele pięknych miejsc i przeżyć, z żalem patrzyłem na tych, co widzieli ledwie ułamek tego, co może im zaoferować Majorka. Różnorodność krajobrazów i liczba atrakcji jest tu tak duża, że przejechane po wyspie 960 km to i tak nie wszystko, co można zobaczyć na tej pięknej wyspie... A co mogą o niej powiedzieć leżakowi turyści?...

GARŚĆ PORAD:

  • Jeśli lubicie piaszczyste plaże i spokojniejsze miejsca, wybierzcie hotel w Zatoce Alkudyjskiej.
  • Weźcie ze sobą rowery albo wypożyczycie na miejscu. Majorka ma mnóstwo kapitalnych tras rowerowych!
  • Wybierzcie się na jeden z lokalnych targów organizowanych w różnych miejscowościach np. Sineu.