facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Addis Abeba, obok Bandar Seri Begawan (Brunei), Montevideo (Urugwaj), Antananarywy (Madagaskar) i jeszcze kilku innych miast, była jedną z moich ulubionych nazw stolic świata, jakich uczyłem się na pamięć w podstawówce. Kiedy więc stałem na skrzyżowaniu Tewodros z mapą w ręku, gotowy na spacer po stolicy Etiopii, czułem ogromną satysfakcję z realizacji dziecięcego marzenia… Poza moim prywatnym „naj” jeśli chodzi o nazwę, Addias Abeba jest też jedną z najludniejszych (5 mln) i jedną z najwyżej położonych stolic na świecie (między 2300 – 2600 m n.p.m.). Ruszając więc na zwiedzanie miasta, miałem jeszcze ochotę na inne „naj” i tak też się stało, tylko w nie do końca pozytywnym tego słowa znaczeniu…

Niedziela. Siedzę na ławce przy Katedrze św. Jerzego i patrzę na Etiopczyków chodzących dookoła kościoła. Świątynia ma kształt ośmioboku, a wierni stoją na różnych jej rogach lub przy drzwiach, całując mury i klękając, modlą się w swoich sprawach. Po chwili widzę procesję pogrzebową, okrążającą kościół. Trumnę owiniętą w barwy narodowe kraju (żółty, zielony i czerwony) niosą mężczyźni. Za nimi ubrane w czarne chusty i narzuty kobiety, płaczą dość ostentacyjnie. Dalej rodzina i znajomi zmarłego. Korowód przystaje na rogach świątyni, oddaje pokłony i po chwili się oddala. Wychodzę na miasto mijając sprzedawców krzyży, wisiorków i innych dewocjonaliów. Etiopczycy są bardzo religijni.

Kościół św. Jerzego
Kościół św. Jerzego

Idę ulicą Churchilla, realizując wcześniej zaplanowaną trasę. Zorientować się w mieście nie jest łatwo, bo ulice zwykle nie są oznaczone, albo opisane niezrozumiałym dla Europejczyka językiem amharskim (język urzędowy Etiopii). Do tego miasto jest w ciągłej przebudowie, wszystko tu się zmienia, za czym nie nadążają mapy i przewodniki. Mimo to kiedy zaczepiają mnie lokalni pseudo – przewodnicy, oferując pomoc i „darmowe” pokazanie czegoś, za każdym razem odmawiam. Aż spotykam Kebede i daje się namówić na wspólny spacer. Twierdzi on, że pokaże mi najciekawszą część miasta (jak się później okazało miał rację…), po koleżeńsku i zupełnie za darmo. Wyjaśniam mu, że podróżuję po wielu krajach świata, znam „system”i nie lubię, jak ktoś mnie oszukuje i niech dobrze się nad tym zastanowi… Po trzykrotnym zapewnieniu przez niego, że pieniądze go nie interesują, że jest ciekawy Europy i mojego kraju, ruszamy dalej razem w stronę bazaru dla lokalnych mieszkańców. Po drodze pytam go o życie w stolicy, pracę i zarobki. „To zależy od tego czy masz pracę państwową czy prywatne zatrudnienie” – mówi Kebede. Miesięczna płaca zaczyna się od 3000 birr (1o birr to ok 1,2 zł, czyli przy tej płacy ok. 370 zł ). Mając większe doświadczenie zarabiasz więcej 6 – 7 tys. birr. Taksówkarz dziennie zarabia ok. 200 birr. Dobrze jest być prawnikiem, albo zwykłym oszustem kombinującym na dużą skalę i zarabiającym krocie. „Każdy sobie jakoś radzi” – mówi. I faktycznie, kiedy idziemy ulicami miasta wielu handluje czymkolwiek, dzieciaki sprzedają gumy do żucia, chusteczki higieniczne, albo stoją z wagą na ulicy i krzyczą „one birr! one birr!”. Inne czyszczą buty za 10 birr. Czyszczenie butów jest tu bardzo popularne. Stawia się nogę na drewnianej podkładce, pucybut najpierw dokładnie myje but, wyciera go i w zależności od rodzaju obuwia pastuje. Robotę wykonują z wielką starannością. Nie starcza to na długo, bo ulice są pełne kurzu…

Jedna z ulic w centrum miasta…
Jedna z ulic w centrum miasta…

Wchodzimy na bazar. Nie jest to jakieś konkretne miejsce, a zespół ulic w okolicach meczetu Anwa w zachodniej części miasta. Na poszczególnych ulicach i placach można kupić dosłownie wszystko: warzywa i owoce, ciuchy i buty, przestarzałą elektronikę z kasetami magnetofonowymi na czele, totalnie zużyty sprzęt i wyposażenie domu i oczywiście chat… To tutejsza używka, uprawiana na szeroką skalę. Legalna, choć WHO uważa roślinę za narkotyk. Żucie liści pobudza, rozwesela i tłumi uczucie głodu. Żują to wszyscy – nawet dzieci. Dlatego nie wolno im dawać pieniędzy, bo zamiast jedzenia kupią sobie chat. Wszystkie te towary rozrzucone są po ulicach. Dookoła jest totalny bałagan, brud i kurz, tony foliówek i innych śmieci oraz sami lokalni, bo „biały” raczej nie odnalazłby się na takich zakupach:

Handel na bazarze w stolicy…
Handel na bazarze w stolicy…

„A jak z bezpieczeństwem Kebede?” – pytam w takim miejscu, w które trochę strach samemu się zapuszczać… „Ogólnie jest ok” – mówi. „Zabójstwa zdarzają się rzadko, napady z nożem czy pobicia też. Ale plagą są kradzieże. Musisz mieć oczy dookoła głowy. Złodzieje z reguły działają w parach. Jeden na przykład idąc przed tobą, gwałtownie się zatrzymuje. Ty wpadasz na niego, on cię przeprasza, a w tym czasie drugi z tyłu okrada Ci plecak. Czasem udają, że przypadkowo kaszlą lub kichną na Ciebie. Biorą chusteczkę i sorry, sorry man, wycierają Cię, a Ty zaaferowany czyszczeniem, nie czujesz jak drugi obrabia Ci kieszenie. Uważaj też na fikcyjnych studentów, proszących o pieniądze na naukę”. Ja, to co cenne zostawiłem w hotelowym sejfie, a trochę drobnej gotówki dobrze ukryłem. Jednak to co miałem przy sobie najcenniejsze, było zupełnie na zewnątrz, wywołując wielkie zaciekawienie lokalnych… O ile praktycznie nikt nie namawiał mnie tu do zakupów, o tyle każdy patrzył na moje GoPro, dziwiąc się co takiego trzymam w ręce. Sam Kebede mówił, że pierwszy raz w życiu coś takiego widzi. Ułatwiało mi to poniekąd kamerowanie i robienie zdjęć, bo większość Etiopczyków nie lubi być fotografowana. Myślą, że zawieziesz takie zdjęcia do Europy, napiszesz artykuł o biednej Afryce i zarobisz na nich pieniądze. A inni zwyczajnie, boją się, że z pstrykniętą fotką „ukradniesz im duszę”… A tak nie do końca wiedzieli co ja z tym „kijem” robię ;) . Ale są też i tacy (zwłaszcza dzieci), którzy chętnie dają się sfotografować, wołając za tobą: ferendżi! ferendżi! (to określenie na obcokrajowca):

Z dzieciakami :)
Z dzieciakami :)

Kończąc wizytę na bazarze, przeszliśmy jeszcze przez coś, co dla mnie było wysypiskiem śmieci, a Kebede określił to „miejscem do recyklingu materiałów”:

Recykling pojemników na wodę
Recykling pojemników na wodę

Ponoć niedługo ten uliczny bazar zniknie ze stolicy, bo inwestorzy budują tu nowe centra handlowe i biura, a mieszkańców przesiedlają do domów czynszowych poza centrum. I faktycznie, jak leci się samolotem nad miastem, albo jedzie autostradą, to na obrzeżach Addis Abeby widać mnóstwo takich domów. Patrząc na ich „lepianki” z pustaków albo proste domy złożone z kawałków blachy ze wspólną łazienką dla kilku sąsiadów, to może mieszkańcom taka zmiana wyjdzie na lepsze? Tylko tam trzeba rządowe mieszkanie spłacać przez jakieś 15 lat a tu może… Żegnam się z Kebede na tym samy skrzyżowaniu, gdzie się poznaliśmy. Dużo mi pokazał i ciekawie opowiadał. Pomyślałem, że nawet dam mu coś za to, ale za nim wyszedłem z propozycją on sam zapytał o kasę. „Zaraz, zaraz” mówię do niego… „Przecież mówiłeś, że nie chcesz kasy? Ale wiesz tyle z Tobą chodziłem, no jak Ty sobie to wyobrażasz, dałbyś coś. No ale zaraz Kebede, trzy razy mnie zapewniałeś, że nie będziesz chciał kasy, a ja Ci mówiłem, że nie lubię, jak mnie się oszukuje” – odpowiadam. Wkurzyłem się na niego, bo w sumie chciałem go nagrodzić, ale okazało się, że on nie dotrzymał naszej umowy. Rozmowa przeszła z przyjacielskiej na ostrzejszy ton, zaczęło się straszenie policją i lokalnymi, ale się nie ugiąłem… Powiedziałem mu na koniec, że chciałem go nagrodzić ale, że mnie oszukał, to teraz nic nie dostanie i będzie miał nauczkę! Rzucił jakieś groźby na koniec, a ja odszedłem bo dalsza rozmowa nie miała sensu. Idąc szybkim krokiem oglądałem się tylko, czy aby nie biegnie już za mną zgraja nasłanych lokalsów…!

Ulice miasta

Miałem trochę wyrzuty sumienia, bo facet opowiedział i pokazał mi naprawdę dużo… Ale wyrzuty opuściły mnie, kiedy wszedłem do marketu i kupiłem tą samą kawę, jaką razem z pocztówkami kupiłem w sklepie pamiątkowym, do którego mnie zaprowadził, ale tu kawa była 4 razy tańsza… „Robert – Ty naiwniaku….” – pomyślałem sobie! Zatem swoją zapłatę Kebede odebrał w sklepie z pamiątkami, a ja szedłem już spokojnie. Dalej realizowałem pierwotny plan, mijając po drodze kilka historycznych pomników, stadion miejski i zamknięte, nie wiedzieć czemu, parki. Generalnie nie było tu nic ciekawego. Plątanina ulic z nijaką zabudową, czasem pseudo – nowoczesne wieżowce, częściej obskurne blokowiska i rudery. Co chwilę zaczepiany przez kolejnych „darmowych przewodników” stanowczo odmawiałem! Kiedy wychodziłem z Katedry św. Trójcy, gdzie rzekomo pochowany jest Haile Selassie (ostatni cesarz Etiopii i wybraniec Boży dla Rastafarian), usłyszałem nieopodal radosną zabawę. Kiedy podszedłem bliżej zorientowałem się, że to wesele. Niewiele udało mi się zobaczyć, ale zobaczyłem za to coś innego… W pewnym momencie jeden z weselnych gości, wystawił przed bramę wielką miskę resztek jedzenia. Od razu rzuciła się na nią grupa lokalnych żebraków, pakując pośpiesznie, ile się da do plastikowych worków. W minutę miska była pusta, a żebracy rozeszli się po ulicy wyjadając brudnymi rękami resztki, jakie zebrano im ze stołu… W tym całym bałaganie i brudzie Addis Abeby widziałem wiele ubóstwa, ale to doświadczenie było szczególnie przygnębiające…

Codzienność…
Codzienność…

Dzień chylił się ku końcowi. W Etiopii słońce zachodzi i wstaje szybko, a czas liczony jest inaczej niż u nas. Doba podzielona jest na 12 godzinny dzień i 12 godzinną noc. Dzień zaczyna się o 7 rano i kończy o 18:59 wieczorem. Kiedy zaczyna się noc i dla nas jest np. godzina 20:00, to dla nich jest 2 godzina nocy. 23 to 5 godzina nocy itd. do 6:59 rano, kiedy znów wstanie dzień i nie będzie 7 rano, tylko 1 godzina dnia :) . Kiedy więc nastała 1 godzina nocy (19:00), na ulicach pojawiło się jakby więcej pięknych kobiet… Szukając taksówki na powrót do hotelu, mijałem ich sporo ustawionych wzdłuż ulic, przypominając sobie to, o czym mówił mi Kebede. „Dziewczynę na boom boom możesz mieć na lokalnym bazarze już za 4 dolary. Taką lepszą dla Europejczyka za 15 dolarów na ulicy, no i więcej musisz zapłacić w klubach i dobrych restauracjach”… Ja za 5 dolarów pojechałem do hotelu, myśląc po drodze, czy Addis Abeba jest miastem nadającym się na spacery. I stwierdzam, że chyba jednak nie… Wracając więc do tego „naj” na jakie miałem nadzieję, to Addis Abeba jest chyba jak dotąd najbrzydszym miastem, jakie widziałem. Nijaka architektura, wszechobecny brud i ubóstwo mieszkańców. Poza tym i chaosem panującym na ulicach, trudno określić charakter miasta. Oczywiście dla zobaczenia Muzeum Naturalnego ze szczątkami Lucy (słynny pra pra przodek człowieka sprzed 3,2 mln lat) i Muzeum Etnograficznego, warto się tu zatrzymać. Ale stolica Etiopii będzie raczej Waszą bazą przystankową w dalszej podróży, by na północy kraju poszukać Arki Przymierza, albo na południu niezwykłych plemion w Dolinie rzeki Omo…

Dzieci, choć biedne, to najprzyjemniejsze wspomnienie ze stolicy…
Dzieci, choć biedne, to najprzyjemniejsze wspomnienie ze stolicy…