facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

„Co tam jesz?” – to pytanie często zadawały mi Mama i Babcie, kiedy podróżowałem stopem po Azji. Zmartwione, że bez ich pierożków, gołąbków i schabowych, tutaj nie przeżyję ;). Faktycznie moje jedzenie w Azji na początku miewało kryzysy. Nie było łatwo przyzwyczaić się do nowych smaków. Zwłaszcza, że raczej nie jestem entuzjastą próbowania egzotycznych potraw i nie przepadam za owocami morza, których tu jest mnóstwo. Podczas krótkich wakacji w hotelach, serwowane są międzynarodowe dania z domieszką lokalnej kuchni. Łatwo jest więc zjeść to, co się zna i lubi. Inaczej jest, kiedy musisz sam wybrać jedzenie na ulicy. Tutaj musiałem przyzwyczaić się do egzotycznych nowości. Było więc ciężko wybierać pośród nieznajomo wyglądających potraw. Teraz jednak nie mam już z tym problemu i wiemy co z czym i jak ;).

Większość dań w Azji Południowo-Wschodniej bazuje na ryżu i makaronach. Ale z uwagi na najróżniejsze – dziwne dodatki i bogatą gamę przypraw, mają one przeróżne smaki. Zacznijmy od tego, że większość punktów gastronomicznych, gdzie spożywałem posiłki, to budki prosto z ulicy. Ludzie stawiają na ulicach swoje małe kuchenki gazowe albo palą węgielki pod grillem i pichcą. Te budki, to często motorki z przyczepką, które przemieszczają się w różne miejsca. Zazwyczaj jedzenie tu jest najtańsze. Innymi punktami są tzw. food courty, gdzie w dużym – otwartym pomieszczeniu pod dachem, można było wybierać spośród różnych kuchni. W Tajlandii smaczne i tanie jedzenie można, zawsze znaleźć na wieczornych marketach. Największym problemem było dla mnie znalezienie smacznej odpowiedzi na pytanie „Co zjeść na śniadanie”?:). Bułeczki z żółtym serem i dobrą wędliną, pełnoziarnisty chleb, do których jestem przyzwyczajony, tutaj odpadają. Pieczywa, wędlin, dobrego sera raczej nie znajdziesz. Wszyscy od rana jedzą ryż na 100 sposobów… Jedynym ratunkiem był chleb tostowy, który jest tu mdły, miękki jak wata i nie da się nim najeść. Kombinowałem, żeby sobie zrobić z niego kanapki w polskim stylu, kupując topione serki, bądź w plasterkach typu Hochland. Do tego coś w rodzaju mortadeli, pomidor i ogórek. Na początek wystarczało, później się jednak znudziło. Poza tym te serki kosztowały mnie codziennie sporo pieniędzy. W Azji paradoksem jest, że możesz zjeść na obiad kurczaka z ryżem i warzywami za 3 – 5 zł, ale za 6 plasterków topionego sera musisz zapłacić 8 zł! A jak już znajdziesz porządny żółty ser, to za kilka plasterków trzeba zapłacić np. w Malezji od 25 zł! Później w sklepach sieci 7 Eleven, gdzie robiłem najczęściej zakupy (markety w stylu naszej „Żabki”, które są tu na każdym kroku), odkryłem pyszne gotowe tosty z ciasta francuskiego, do wyboru z serem, szynką i parówkami. Sprzedawca mi je opiekał i gotowe – pycha :). Innym razem jakiś jogurt pitny i banany, albo płatki i jogurt i tak kombinowałem ze śniadaniami, bo trudno było, jak lokalni, od rana zaczynać zupami i ryżem… Generalnie śniadanie, było dla mnie najdroższym posiłkiem w ciągu dnia. Śniadaniowy raj odnalazłem za to w Kambodży, gdzie są piekarnie. Bagietki, drożdżówki, babeczki, co tylko chcesz. Tu nie było problemu. Za pyszną kanapkę płaciło się około 3 – 4 zł i śniadanie już w brzuszku :).

Pad Thai w Tajlandii

Obiady, jak wspominałem, to nie problem. Można zjeść podawany na wiele sposobów ryż, smażony z kurczakiem, warzywami, czy z owocami morza. Podobnie makaron, który tutaj jest cienki i długi. Warto w krajach azjatyckich zaznaczyć, czy potrawa ma być „spicy” albo „no spicy” – tu króluje chili i może być ostro… Jednymi z moich ulubionych dań kuchni tajskiej jest pad thai (smażony makaron ryżowy z jajkiem, krewetkami lub kurczakiem i tofu, z kiełkami fasoli, sosem na bazie pasty tamaryndowej, sosem rybnym i zmielonymi orzeszkami ziemnymi, polane limonką), albo massaman (ziemniaki z kurczakiem, z pastą curry + inne przyprawy, z mleczkiem kokosowym, rybnym sosem, podawany z ryżem), a na przekąskę np. spring-rollsy. W Kambodży poza wspomnianymi kanapkami, ciastami i bułeczkami z piekarni, jedzenie niespecjalnie mi przypadło do gustu. W porównaniu z tajskim, jest trochę jałowe i tu nie odkryłem jeszcze swojego rarytasu. Za to w wielokulturowej Malezji, kuchnia hinduska jest numerem 1! Szczególnie przypadł mi do gustu pyszny placek Naan (mączny placek wypiekany w piecu), który podawany jest z różnymi sosami. Szczególnie polubiłem Naan Tandori, czyli kurczaka upieczonego w tandori (gliniany piec, do którego wkłada się przyprawionego kurczaka, barwionego kaszmirską chili), skropionego cytryną i podanego właśnie z naanem i różnymi sosami. Poza tym inne rodzaje placków, jak roti (np. na słodko z bananem), murtabak (coś w stylu omletu z jajkiem i kurczakiem w środku). Ponadto w Malezji można zjeść najróżniejsze potrawy z ryżu (nasi) lub makaronu (mee), podobne do tych w Tajlandii, ale zamiast chili jest tu dużo curry.

Tandori Naan

Ogólnie w poszczególnych krajach jest także dużo dań z ryb i najróżniejsze owoce morza. Ryby w porównaniu do restauracji u nas są śmiesznie tanie, a ludzie z całego świata zajadają się tu owocami morza. Ja może poza krewetkami i małymi kalmarami, nie mogę się do nich przekonać. Generalnie je się tu wszystko, okraszając to wieloma przyprawami, przez co różnorodność smaków w Azji jest niesamowita… Na deser serwowałem sobie często jakiś koktajl z owoców, albo także przepyszne bananacake’i z nutellą i oczywiście z bananem. Są też inne rodzaje – truskawkowe, z posypkami, z czekoladą itd. Kosztują grosze (od 2 zł), więc można jeść do woli :). Najlepsze są w Tajlandii.

Czekając na banna cake :)

Mało jadłem tu warzyw, bo typowych surówek brak. Nie znaczy, że warzyw tu nie ma. Po prostu często są zmieszane z nie wiadomo czym… Te, które jadłem, były dodatkami do wspomnianego ryżu lub makaronu. Za to owoce królowały. Małe bananki, słodkie ananasy, arbuzy, mango. Smakują inaczej niż u nas – są przepysznie słodkie, soczyste – po prostu naturalne. Inne egzotyczne, które w Polsce raczej ciężko znaleźć to mangostany, papaje, owoc smoczy, rambutan, czy owoc chlebowca. No i słynny durian – tutejszy król owoców. Ma on nieprzyjemny zapach (szczerze – śmierdzi!), a spożywanie go w miejscach publicznych czy wnoszenie do hoteli jest zabronione. W Singapurze, np. w metrze, za spożycie duriana można dostać mandat! Ja spróbowałem tylko lodów z duriana i były to najgorsze lody jakie kiedykolwiek jadłem... Okropne!

Owocowy bazar
Owocowy bazar

Ale żeby nie było tylko tak egzotycznie, to niestety zdarzało mi się pójść do McDonalda i tam obżerać się lodami, które są tu mega tanie, w porównaniu do naszych cen w Polsce. Były też czasem zestawy z frytkami… Ale wybaczcie mi, bo na początku naprawdę było ciężko przestawić się na tą kuchnię. A kawałek mięsa, bułka i frytki w „Maku” rekompensowały mi brak ziemniaków, chleba i wędlin ;). Ale wróćmy do egzotyki… W Tajlandii, a zwłaszcza w Kambodży targowiska, gdzie handluje się jedzeniem, to miejsca, gdzie można przeżyć szok! W upale, bez lodówek, na stolikach, rozłożone jest mięso, latają nad nim muchy, ryby pływają w brudnych wiadrach, kobiety często siedzą na ziemi krojąc warzywa, a dookoła masa śmieci… Same restauracje też często pozostawiają wiele do życzenia. Raz w chińskiej dzielnicy w Kuala Lumpur, jadłem pyszną kolację, a na neonach reklamujących knajpę, ganiały się szczury… :). Gdybym coś takiego zobaczył w Polsce, w życiu do takiej restauracji bym nie wszedł! Ale w Azji, po kilku tygodniach człowiek się przyzwyczaja.. ;). Innym razem na plaży w Kambodży, miałem hotel na odludziu. Kiepsko było z dostępem do restauracji. Najbliżej była pewna kobieta, sprzedająca jedzenie na ziemi pod płachtą. Jadłem u niej makaron, było 38 stopni, obok resztki jedzenia po innych, śmieci, a dookoła mnie kupa much. Czasem było ciężko… Tu nie ma sanepidu, nikt ich nie kontroluje. Ważne więc, aby kupując jedzenie w takich miejscach pamiętać, żeby danie było usmażone bądź ugotowane. Owoce powinny być umyte i obrane najlepiej przez Ciebie, jeśli nie, to lepiej ich nie jeść. Takie są zalecenia lekarzy, aby nie złapać choroby. Niestety nie zawsze to się udaje… Z hardcorowych przekąsek, których nie odważyłem się skosztować, można było spróbować pieczone tarantule, ropuchy, robaki w Kambodży, albo szczury, czy małe wijące się w miseczkach węże w Tajlandii…

Może grilowanego szczurka? ;)

Na koniec jeszcze trochę cenowych ciekawostek ze sklepowych półek. Jak już wspominałem, w Tajlandii czy Kambodży, trudno o dobry żółty ser czy wędliny. Są jakieś tam substytuty kiepskiej jakości. W Malezji można znaleźć więcej, ale ceny za takie rarytasy są kosmiczne! Drogie są tu także słodycze, np. czekolady – zwykłe za 8-10 zł. Te firmowe z orzechami nawet 15 zł za tabliczkę. Batony mars/snickers 3 zł. Importowane owoce jak winogrona, pomarańcze czy jabłka także nie należą do najtańszych. Soki owocowe są sztuczne, słodkie i kosztują od 6 zł za litr. Te prawdziwe 100% smakują lepiej, ale ich ceny to już 8-10/litr. Lepiej wypić świeżo robione na ulicy z tutejszych owoców. Nie ma gazowanej wody. Dużo jest słodzonych gazowanych napojów, którymi nie można się napić w tym upale. Z napojów, moim ulubionym była zimna zielona herbata z cytryną i miodem (Oishi). Mają tu mnóstwo jakiś zupek chińskich, chipsów, prażynek, ciastek i innego małowartościowego jedzenia. Z nabiałem też słabo. Nie ma kefirów, nie zawsze dostępny jest naturalny jogurt. Te owocowe z reguły są przesłodzone i ledwo pachną owocami… Taniej za to, niż u nas, można kupić lokalne owoce, jak ananasy i arbuzy. Tanie też są orzeszki ziemne. Tańsze niż u nas są pasty do zębów, szampony i inne kosmetyki.

Smaczne i lokalnie podane

Generalnie wszystko co nasze jest tu droższe. Dlatego najlepiej przestawić się na ich styl i jedzenie. Łatwo powiedzieć, ale w rzeczywistości nie tak prosto jest się przestawić… Na początku wiele razy brakowało mi pysznych polskich dań, marzyłem o rosole, krokietach, gołąbkach, wędlinach, żółtym serze, itp. ;). Ale po prawie 3 miesiącach tutaj, już chyba nie odczuwałem aż takiej tęsknoty. Człowiek jest w stanie się do wszystkiego przyzwyczaić… Poznałem smaki tutejszych dań, wiem co dobre i czułem się, jakbym tu jadł od zawsze :). Warto jadać tam gdzie lokalni. W knajpach, gdzie przesiadują, zawsze możesz liczyć na dobre jedzenie. Dobrym pomysłem jest też udział w jednodniowych kursach gotowania, dzięki którym można wstępnie rozeznać się w lokalnej kuchni. Ułatwia to znacznie późniejsze czytanie menu :). Pośród próbowanych tutaj kuchni tajskiej, chińskiej, hinduskiej, malajskiej i khmerskiej – tajska i hinduska to moje numery jeden!