facebook instagram Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Co jest nie tak z Amerykanami

Nowy Jork – lotnisko JFK. Przechodzę powoli w ogromnej kolejce ludzi na lot do Toronto, czując się jak stadne zwierzę, pośród innych nierozumnych zwierząt w stadzie, które tak jak ja, nie mają wpływu na poprawę naszej sytuacji. Co chwilę obsługa lotniska – jak mantrę powtarza wyuczone procedury, w celu usprawnienia przepływu „stada” przez tą halę. Kiedy przechodzę w końcu całą kolejkę i wszystkie kontrole, to widzę masę Amerykanów zajadających się ulubionymi fast foodami, które popijają litrami przesłodzonych napojów. Pozornie uśmiechnięci, wolni w swoich zakupowych i życiowych wyborach, prowadzą niby życie pełne sukcesów w kraju, o którym wielu na świecie marzy. Czy aby na pewno tak jest? Obserwując od kilku lat Amerykanów, z przerażeniem odkrywam jak można łatwo manipulować ludźmi i to, że światem niestety rządzi pieniądz… I zastanawiam się przy okazji jak kraj – pełen tak ograniczonych i zamkniętych umysłów.., może rządzić tym Światem? I chyba znalazłem na to odpowiedź… Ale po kolei…

Amerykanów na lotnisku…
Bezradni w stadzie na lotnisku

Jesteś tym co jesz

Okolice Wodospadu Niagara. Siedzę przy barze w popularnej restauracji, pijąc jakiś słodki napój (bo w menu poza wodą z lodem, alkoholem którego nie lubię, były tylko inne słodkie napoje…) i czekam na zamówione – a jakże, małe fast foodowe danie, bo innego wyboru nie miałem. I patrząc tak na mecz hokeja i mając kulinarne wyrzuty sumienia, widzę jak kelnerka podaje mojemu sąsiadowi ogromną porcję buffalo wings, z całym talerzem frytek i ogromną coca-colą. Facet waży ze 170 kg i nie widać żeby się tym przejmował… Zjada wszystko, a potem jeszcze dogryza jakieś słone przekąski i domawia kolejną, ogromną coca-colę… Statystyki mówią, że 1/3 Amerykanów ma nadwagę a co piąty jest otyły klinicznie. Ale jak mają nie być, jak tylko z wypijania średnio 600 litrów rocznie słodkich napoi, pochłaniają średnio 50 kg cukru! Chipsy wielkości dużych proszków do prania.., m&msy wielkości paczek chipsów… Hamburgery, frytki, pizza i makaron z zapiekanym serem każdego dnia. Do tego 15 razy przetworzone i napakowane cukrem ciasteczka i przekąski oraz ogromne porcje w restauracjach. A warzywa i owoce? Owszem są, ale kosztują 5 razy więcej od wyżej wymienionych i kogo na to stać w kraju - w którym wielu żyje od wypłaty do wypłaty i z kart kredytowych.

Typowe smakołyki Ameryki
Typowe smakołyki Ameryki

Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego miarą rozwoju i dobrobytu w krajach typu  USA, Anglia itp., jest śmieciowe jedzenie i otyłe społeczeństwo? Może dlatego, że w pogoni za pieniądzem (który rządzi światem), nie mam czasu na zadbanie o to co naprawdę ważne… A jedzenie to przecież baza, fundament który nas tworzy i nie ma nic ważniejszego – czy to będzie dom, auto, ciuchy itp., od tego co w siebie wkładamy… Ok.., wszystko jest dla ludzi i czasem można. Ale nie codziennie – kilka razy dziennie! Czasem odnoszę wrażenie, że w tym kraju ci sami ludzi najpierw namawiają do jedzenia śmieciowego jedzenia, kusząc kolorowymi reklamami, po czym jak przerzucisz kanał w telewizji, to to samo lobby wciska ci cudowne pigułki, diety i urządzenia, obiecując wymarzoną sylwetkę. I kasa jest podwójna… Ameryka jest pełna grubych na własne życzenie ludzi, obżerających się fast foodami, które „pożerają im mózgi” i odbierając zdolność myślenia więc… - trzeba pomyśleć za nich i wymyślić im procedury…

Efekt śmieciowego jedzenia…
Efekt śmieciowego jedzenia

Pani i Pan procedura

Kasyno w Las Vegas. Czekam by odebrać klucze dla grupy turystów i przyglądam się obsługującej mnie pani… Najpierw wymagane grzeczności „Dzień dobry jak się masz? Dobrze, a Ty? Dziękuję dobrze. Jak minął dzień? Dziękuję dobrze, a twój? Dziękuję także przyjemnie. W czym mogę pomóc?” Itd. Wszystko miło, ale czas leci, a grupa marzy o prysznicu i pokoju po długim dniu wycieczki. Po uprzejmościach i szybkim info ode mnie czego potrzebuję – pani najpierw porządkuje biurko i dezynfekuje klawiaturę… Następnie odpala komputer i sprawdza rezerwację. Prosi mnie o chwilę oczekiwania i idzie na zaplecze. Wraca po jakimś czasie z kopertą, w której jest kilka list do sprawdzenia i dokumentów do podpisania. Okazuje się, że jest błąd w liczbie voucherów na śniadanie i brakuje jednego pokoju. Nie może tego poprawić, bo procedury nie dają jej takich uprawnień i potrzebuje się skontaktować z managerem. Znów wraca na zaplecze i po jakimś czasie wraca z nową serią papierów i procedura zaczyna się od nowa… Całość zajmuje godzinę, a turyści razem ze mną dostają do głowy… I tak jest niemal zawsze… Nic nie można zrobić bez konsultacji. Nic ponad swoje kompetencje. Wszystko jest opisane w procedurach i ubrane w odpowiednie ramy. Wszystko musi być wytłumaczone, na wszystko jest przepis. A jak go nie ma, to Amerykanie nie wiedzą co zrobić, albo boją się zrobić coś poza schematem, bo z wszechobecnych tu bilbordów „krzyczą” prawnicy, że załatwią ci za wszystko odszkodowanie, jeśli zostałeś pokrzywdzony, lub ktoś złamał procedury, lub przekroczył zakres swoich obowiązków.

Uwaga gorąca kawa!...
Uwaga gorąca kawa!

Zatem mamy kubki z ostrzeżeniem, że kawa może być gorąca. Pralki z pouczeniem, by nie wkładać dzieci do środka. Na tabletkach nasennych ostrzeżenie, ze powodują senność. Na opakowaniu orzeszków w liniach lotniczych American Airlines, instrukcje jak jeść orzeszki: „1.Otworzyć pudełko. 2 Jeść orzeszki.” Na kostiumie Supermena zapis „Włożenie tego kombinezonu, nie umożliwi ci latania”. I całą masę różnych idiotycznych zapisów i procedur… Wszystko musi być wytłumaczone jak powinno być zrobione, lub czego robić nie wolno. Czy naprawdę ci ludzie tego potrzebują? Czyż ludzki umysł uczący się przez całe życie i miliony lat ewolucji, nie poradzi sobie bez instrukcji obsługi i procedur? Poza tym życie jest dynamiczne i nie da się go całkowicie opisać i włożyć w sztywne ramy. Czasem wystarczy trochę pomyśleć i zareagować na niestandardową sytuację. Ale nie – nie w Ameryce. Kiedy tłum szturmował budynek kongresu w Waszyngtonie, to władze miasta nie mogły wezwać wsparcia z Pentagonu (który jest dosłownie obok), bo ten leży już na terenie innego stanu i takie polecenie może wydać jedynie jego gubernator. Bo taka jest procedura… I przez to kraj, który jest w stanie roznieść w pył każdy inny na świecie i prowadzić jednocześnie dwie duże wojny na różnych kontynentach, nie mógł sobie poradzić z bandą amatorów/populistów, którzy wdarli się ot tak do centrum zarządzania niemal całym światem – jakim jest Kongres Stanów Zjednoczonych! Amerykanie są jak zaprogramowane roboty – trybiki maszyny, ustawione na określone działanie, mający klapy na oczach i nie umiejący, lub bojący się zrobić coś poza „wgraną im” procedurą. Ale dzięki temu maszyna działa bo…

Symbol sukcesu i bogactwa: Giełda na Wall Street
Symbol sukcesu i bogactwa: Giełda na Wall Street

Dolarem i pracą ludzie się bogacą

… Bo „Ameryka to łóżko i fabryka” – jak mawiają przybywający tu emigranci zarobkowi. Ten kraj to obóz pracy. W niby religijnym społeczeństwie, prawdziwym bogiem jest dolar i widać to na każdym kroku. W stanach nie ma miejsca na spokojny rytm w pracy, dłuższy urlop, czy wypoczynek. System jest tak skonstruowany, że aby żyć na poziomie, musisz ciągle gonić za pracą, by nie wypaść z pędzącej – ekonomicznej maszyny. Podstawowe rzeczy jak ubezpieczenie zdrowotne, edukacja, czy emerytura, pochłaniają tu ogromne pieniądze. A gdzie codzienne życie; auto, jedzenie, rachunki, przyjemności i czas wolny. Zresztą o jakim czasie wolnym my tu mówimy, skoro w ciągu roku masz średnio 10 – 14 dni urlopu. Jak urodzisz dziecko, to w zależności od dogadania się z pracodawcą możesz liczyć na 6 – 12 tyg. macierzyńskiego. Roczny płatny macierzyński i może zaraz drugie dziecko i kolejny rok by odchować dwójkę? W Stanach zapomnij, od razu wypadasz z obiegu i nie masz czego szukać po powrocie do pracy. Kobiety często pracują do samego porodu, bo nikt tu się tym nie przejmuje, a i sama przyszła mama stara się zarobić na większą wkrótce rodzinę.

Nie pracujesz – nie istniejesz i nikogo to nie obchodzi…
Nie pracujesz – nie istniejesz i nikogo to nie obchodzi

Jeśli system ci nie odpowiada, to ekonomiczna maszyna szybko cię „przemieli i wypluje” na ulicę. I możesz spać na chodniku, w śpiworze lub namiocie pod ratuszem miasta, a nawet pod samy Białym Domem i nikt ci nie pomoże. Bo zgodnie z ideą myślenia systemu - to twój wybór… To ty zadecydowałaś o tym, że jesteś na ulicy, bo od małego masz wpajane, że sukces i porażka w życiu – zależą tylko od ciebie. Nie możesz narzekać, bo jak będziesz narzekał, to jesteś z góry przegranym. A masz być zwycięzcą, bo liczy się tylko ekonomiczny wynik i życiowy sukces. Bo przecież innym się udało, to tobie też musi się udać…

Sukces za wszelką cenę

„Good job” – mówi ojciec do małego chłopca, który wysiusiał się w publicznej toalecie w Central Parku i zaciągnął majtki na pupę. „God job” mówi mama do córki, która zabrała kotka z ulicy na trawnik. „God job” słyszę niemal każdego dnia i w każdej najdrobniejszej sytuacji. Amerykanie chwalą się nawzajem za każdą najmniejszą pierdołę. Dochodzi potem do sytuacji w której kiedy spakuję sobie sam zakupy do torby w markecie przy kasie, kasjerka która ma to ujęte w swoich obowiązkach, zaskoczona tym co zrobiłem powie do mnie: „Man, you are awsome! You put all things alone! God job!” ( „Jesteś niesamowity! Spakowałeś sam zakupy! Dobra robota!” ). A ja patrzę na nią zdziwiony, bo chwali mnie jakbym zdał jakiś egzamin, albo ukończył Ironmana - a ja tylko spakowałem sobie zakupy… Chwalenie od małego za każdy sukces, ma wzbudzić u Amerykanów głód i pogoń za kolejnymi – coraz to większymi życiowymi sukcesami. Wygrywanie jest wkodowane w naturę tych ludzi. W tym kraju nie ma miejsca na przegraną i narzekanie. Nawet narkoman na ulicy zawsze odpowie, że ma się dobrze i nie będzie narzekał na swój los. Nie może, bo będzie „loserem” – czyli przegranym. A w Stanach nie możesz być przegranym – tu się tylko wygrywa.

Magia marketingu zwyciężania…
Magia marketingu zwyciężania

Takie podejście powoduje, że wielu ludzi nie radzi sobie z presją ciągłego osiągania sukcesu. Szukają pomocy u terapeutów, chodzą na spotkania z popularnymi tu od lat coachami, czytają motywacyjne książki, albo szukają duchowych przewodników. Jak to nie pomaga, to sięgają po leki uspokajające lub inne motywujące. Ale sukcesu dalej nie widać, praca męczy, oczekiwania i zobowiązania coraz większe, i trzeba dać upust jakoś nagromadzonym stresom. Terapeuta i leki nie pomagają, to sięgają po alkohol i narkotyki – a to już droga tylko do upadku…

Realia narkomanów i bezdomnych na ulicach amerykańskich miast…
Realia narkomanów i bezdomnych na ulicach amerykańskich miast

Amerykanie są jak portale społecznościowe. Z pozoru wszyscy szczęśliwi, uśmiechnięci, wszystko pięknie i dobrze się układa. Ale za tą maską kryją się liczne problemy dnia codziennego, jak przemęczenie pracą, długi, kredyty, depresje, zdrady, samotność, problemy z alkoholem, narkotykami i wiele innych. To ludzie którzy przez wszechobecny marketing sukcesu i parcie na konsumpcję, zajeżdżają się w pracy, nie mając czasu na wypoczynek, zdrowie, czy zbilansowane posiłki. To społeczeństwo ujęte w szereg ram i procedur, które odbierają im wolność oraz możliwość logicznego myślenia i szybkiego reagowania. Jak zatem to społeczeństwo od lat rządzi Światem? Jak to możliwe? Napoleon powiedział kiedyś o wojsku takie zdanie: „Armia lwów prowadzona przez barana, jest mniej groźna, od armii baranów, prowadzonych przez lwa”. Idąc za tym cytatem ja uważam, że Amerykanie (z całym szacunkiem…) to „Armia baranów, prowadzona przez lwy”. Lwy te biorą się z tych znanych amerykańskich uczelni, czy siedzib najwyższych urzędów, ludzi z talentem i umiejętnościami, którzy sterują tą całą machiną. A reszta to „trybiki” maszyny, karmione fast foodem i złudnymi nadziejami o sukcesie, ujęci w procedury, by odebrać im wolność i możliwość myślenia i działania, nie mający większych szans na poprawę swojego losu… I póki co maszyna działa. Ale amerykańskie społeczeństwo to też modelowy przykład „współczesnego raka, który toczy naszą planetę”. To ludzie którzy zabiegają o tak wiele, gdy potrzeba tak niewiele i zatracają się przez to w nadmiarze pracy i obowiązków, szukając ukojenia w lekach uspokajających, na kozetce u terapeuty, w alkoholu, hazardzie i narkotykach. Na dłuższą metę taki świat się w końcu zawali... Ale „lwy" na górze już to widzą i tworzą kolejny marketing niby spokojnego życia, zdrowej żywności i przyjaznych środowisku samochodów - ubierając to wszystko w modne pojęcia jak: "mindfulness, eko, bio, fit" itp. A to wszystko było przecież od zawsze i można spotkać na spacerze w lesie, podczas biegu lub jazdy na rowerze, albo w przydomowym ogródku. Ale nie... Ładnie opakowane i ubrane w modne słowa - lepiej brzmi i można na tym zarobić pieniądze. I znów lobby najpierw wyprodukowało sobie "chorych" ludzi, a od jakiegoś czasu biegnie im z pomocą, by ich "uleczyć" I znów kasa się zgadza. Bo niestety pieniądze rządzą Amerykanami i całym światem…

Wypaczona
Wypaczona radość życia po amerykańsku